Generał Sikorski nie zginął w gibraltarskiej katastrofie. Na zamówienie Stalina zabili go Polacy wspólnie z Anglikami. Dowodzi tego używanie przez kilku kurierów wspólnego konspiracyjnego nazwiska. Lech Wałęsa sikał do wody święconej i się łajdaczył po wsi. Jest to niezbity dowód, że Matka Boska w klapie była kamuflażem esbeckiego agenta działającego na polecenie Kremla. Poza tym Popiela zjadły myszy, Wanda nie chciała Niemca, a IPN jest politycznie bezstronną instytucją badawczą.
Sikał czy nie?
Dzięki takim tezom przeszłość może w tabloidalnym świecie wygrywać ze współczesnością. I często wygrywa. Sęk w tym, że w Polsce wygrywa bardziej niż gdzie indziej. Gdy bowiem światowe media przygotowywały się do szczytu G20, my spieraliśmy się o to, czy Wałęsa sikał i miał nieślubnego syna. O sikaniu po ponad pół wieku wspomniała studentowi z Krakowa staruszka z Pomorza. O synu opowiadali mu różni ludzie na wsi. Wałęsa zaprzecza. Ale czy mówi prawdę? O tym można dyskutować, podobnie jak o tym, czy były prezydent skakał w sierpniu 1980 r. przez płot Stoczni, czy może został dowieziony sowiecką motorówką, żeby na rozkaz KGB obalić komunizm.
Mniemany syn podobno nie żyje. Gdyby student chciał być historykiem, zbadałby DNA nieboszczyka i porównałby je z DNA byłego prezydenta. Ale to mogłoby popsuć dziejopisarski efekt: autor równie medialnej tezy o brytyjsko-sowieckim zamachu w Gibraltarze zaryzykował i popadł w kłopoty. Głośna, przeprowadzona przez IPN (a jakże!) ekshumacja zwłok generała obaliła już wcześniej niewiarygodną, choć atrakcyjną, tezę o zamachu.