Za pasem mamy wybory do Parlamentu Europejskiego. Tytułem do satysfakcji byłaby frekwencja wyższa niż 30 proc. Niestety, zanosi się, że będzie nas przy urnach trzy razy mniej, a może i gorzej. A to przecież zaledwie drugie nasze wybory europejskie.
Na czym polega duma narodowa w XXI w.? Może właśnie na robieniu czegoś pożytecznego dla Polski i Europy, jak choćby na pójściu do wyborów? Bo chyba nie na deklamowaniu przed kamerami TV frazesów patriotycznych czy rozdawaniu biało-czerwonych chorągiewek. Nie na przywoływaniu chybionych analogii historycznych, przyrównujących przeciwników politycznych do targowiczan. Ani na maniakalnym powtarzaniu, że Polsce należy się miejsce w G20 (tak nawiasem, Polska jako członek Unii Europejskiej i tak należy do G20).
Nie ma niczego złego w dumie z wygranych zawodów i hałaśliwym kibicowaniu naszym, ale na samych emocjach wiele się nie zbuduje. Tak powstaje tylko produkt marketingowy na użytek polityków i elektoratu – tej jego części, która lubi być dumna na sposób posła Czarneckiego. Polak to brzmi dumnie i kropka. Idole wyręczają mnie w działaniu. Siadam przed telewizorem i konsumuję obrazy narodowej euforii, a przez sam ten akt spływa na mnie jakaś cząstka polskiej chwały. Tyle że emocje szybko się wyczerpują i wtedy wraca zmysł rzeczywistości. Polacy są coraz mniej podatni na manipulacje marketingu. Patrzą trzeźwo na stan kraju i społeczeństwa.
Stąd zaskakujące wyniki badań socjologicznych przeprowadzonych w 2006 r. w 34 krajach przez amerykański ośrodek badania opinii przy Uniwersytecie Chicago. Badano poziom i powody zadowolenia z takiej, a nie innej przynależności narodowej. W owym rankingu dumy pierwsze miejsce zajęli Amerykanie, drugie Wenezuelczycy, a Polacy – 29. Polskie media załamały ręce: tak źle jeszcze nigdy nie było.