Sejmowa komisja ds. nacisków przez ponad półtorej godziny ustalała, czy można skonfrontować świadków, byłego prokuratora Janusza Kaczmarka i czynnego prokuratora Jerzego Engelkinga. Przez ten czas doszło do przeróżnych konfrontacji, poza tą właściwą. Poseł Arkadiusz Mularczyk (PiS) skonfrontował się ze świadkiem Januszem Kaczmarkiem i na odwrót. Mularczyk konfrontacyjnie potraktował też eksperta prawnego komisji Waldemara Gontarskiego, a także członka komisji Roberta Węgrzyna (PO), ostentacyjnie tytułując go „studentem Węgrzynem". Posłanka Marzena Wróbel (PiS) gromkim głosem konfrontowała się ze wszystkimi, poza kolegą Mularczykiem rzecz jasna. Przewodniczący komisji Sebastian Karpiniuk (PO) trzymał nerwy na wodzy i zgodnie ze złożoną wcześniej obietnicą ani razu nie wyłączył mikrofonu ani posłance Wróbel, ani jej partyjnemu koledze Mularczykowi i konfrontował się z nimi wyłącznie wzrokiem (w takich sytuacjach mówi się, że gdyby spojrzenie mogło zabić...).
Ale wszyscy wymienieni to zaledwie aktorzy drugiego planu. Prawdziwą konfrontację urządził wysokiej komisji świadek Engelking, znany specjalista od prezentacji. Nie podpisał protokołu ze swoich zeznań złożonych w kwietniu, o czym zarówno komisja jak i eksperci dowiedzieli się dopiero od niego. Ten fakt źle świadczy o przygotowaniu merytorycznym komisji do podejmowanych czynności. Ale też dowodzi, że wystarczy trochę sprytu i prawniczego obycia, aby zagrać komisji na nosie i spowodować kompletną klapę zaplanowanego scenariusza.
Konfrontacja między Kaczmarkiem i Engelkingiem będzie miała kluczowe znaczenie dla ustalenia, kto w tym towarzystwie mija się z prawdą. Nie wiadomo jednak, czy do niej dojdzie, a jeżeli tak, to kiedy. Poseł Zbigniew Ziobro (PiS) już od ośmiu miesięcy nie podpisuje protokołu własnych zeznań przed komisją. Jeżeli jego były podwładny Jerzy Engelking pójdzie śladem byłego ministra, komisja będzie bez szans.