Wicepremier Grzegorz Schetyna wycofał wnioski o nominacje generalskie w podległych mu służbach i zapowiedział, że z nowymi nie wystąpi, dopóki prezydentem jest Lech Kaczyński, a szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło. To efekt zatrzymania większości nominacji i lawiny oskarżeń formułowanych przez szefa BBN, łącznie z publicznym demonstrowaniem przeróżnych dokumentów na temat konkretnych osób.
Można dyskutować, czy w służbach resortu spraw wewnętrznych potrzeba aż tylu generałów, podobnie jak o tym, ilu generałów potrzeba w wojsku, choć tu wiele można zrzucić na normy natowskie. Warto jednak zwrócić uwagę, że zastrzeżenia BBN, które samodzielnie, bez informowania MSWiA, przeprowadziło wielomiesięczne poszukiwania papierów, czyli po prostu haków na wysuniętych do nominowania, zgłoszono wobec dwóch osób. Brak nominacji dotyczy natomiast o wiele większej grupy. Dlaczego odmowa objęła tak dużą grupę, szef BBN nie wyjaśnił, co sprawia, że najprostszym wyjaśnieniem są względy polityczne. Na wyższe stopnie zasługują „nasi”, a więc ci powoływani na różne stanowiska jeszcze za czasów PiS, nie wolno awansować nowych, aby obecna ekipa nie miała „swoich”. I tak rzecz wygląda, gdy prześledzić losy poszczególnych kandydatów do awansu.
Po wojsku kolejne służby stały się przedmiotem politycznej gry i słusznie czyni wicepremier zapowiadając, że nowych wniosków nie będzie, aby politycznych rozgrywek w przyszłości uniknąć. Powinny być natomiast dymisje w policji i innych służbach, które potulnie znosiły teczki pracownikom BBN, aby ci mogli w nich dowolnie buszować.