Codziennie do gabinetu premiera schodzi się towarzystwo, nazywane w kancelarii przy Alejach Ujazdowskich okrągłostołowym: Sławomir Nowak, Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz, Paweł Graś i Rafał Grupiński. Nie ma znaczenia, co mają napisane na kancelaryjnych wizytówkach. To oni są najściślejszym sztabem.
Rozmawiają codziennie kilka godzin. Grupa kolegów, nazywanych dworem Tuska za czasów, kiedy Platforma pozostawała w opozycji, a oni godzinami debatowali w słynnym pokoju 109 przy ul. Wiejskiej, popijając dobre wino. Dziś ekipa doradców zgodnie naradza się przy okrągłym stoliku, ale wiadomo, że toczy się też między nimi rywalizacja o uznanie premiera.
Do konkurencji nie staje, bo nie musi, Grzegorz Schetyna. Tuskowi imponuje to, jak dobrze radzi sobie z biurokratycznym molochem MSWiA. To z nim najczęściej zamyka się w swoim gabinecie, co bywa przedmiotem zazdrości. Drugą osobą, której premier słucha z uwagą, jest Michał Boni. To superdoradca, który ze swoim zespołem kreśli długofalowe strategie, ma też pokazywać wrażliwe społecznie oblicze premiera. Ale Boni to niejako artysta, do jednostki sił natychmiastowego reagowania nie należy.
Szczególną pozycję obserwatora z zewnątrz ma zaufany od lat człowiek Platformy, specjalista od politycznego marketingu, Maciej Grabowski. Tusk lubi go i ceni jego recenzje, również na temat poczynań swych współpracowników.
Sytuacja w bliskim otoczeniu premiera przez dwa lata dynamicznie się zmieniała. Na początku numerem jeden był Tomasz Arabski, szef kancelarii, rocznik 1968, absolwent Politechniki Gdańskiej. To on ma fizycznie najbliżej do gabinetu premiera. – Rozkład naszych pokoi nie ma tu najmniejszego znaczenia – irytuje się Sławomir Nowak, 35-letni szef gabinetu politycznego premiera, politolog, który w wieku 20 lat założył własną agencję reklamową.