„(...) Lecz śród najgłębszych dymów ileż razy
Widziałem rękę jego, dającą rozkazy.
Widzę go znowu, – widzę rękę – błyskawicę,
Wywija, grozi wrogom, trzyma palną świécę,
Biorą go – zginął – o nie, – skoczył w dół, – do lochów!”
„Dobrze – rzecze Jenerał – nie odda im prochów”.
Tu blask, – dym – chwila cicho – i huk jak sto gromów!
(…)
Dusze gdzie? Nie wiem; lecz wiem, gdzie dusza Ordona.
On będzie patronem szańców!
Że oto w tych słynnych wersach nie ma słowa prawdy. Mickiewiczowi wpadł po prostu w ręce numer 613 „Kuriera Polskiego” (wysoce patriotycznego czy wręcz „niepodległościowego”, jak by to napisali dzisiaj dziennikarze z „Gazety Polskiej”), w którym czytamy: „Do szczególniejszych poświęceń w dniu 6 września, w czasie ataku, należy czyn Konstantego Ordona, podporucznika artylerii, który po mężnym oporze baterii w 54 lunecie, utraciwszy podwładnych, takową wraz z sobą i dwoma batalionami piechoty nieprzyjacielskiej na powietrze wysadził. Taki czyn jest godzien żołnierza polskiego”.
Mickiewicz wieszczem był, a nie historykiem. Źródeł sprawdzać nie musiał. Dla większej wyrazistości obrazu usadził jeszcze na polu zmagań świadka naocznego, rzekomego adiutanta. Sam Ordon wysadzać się w powietrze nie miał najmniejszego zamiaru. Jak większość – tak podwładnych, jak i przełożonych – oddał się w rosyjską niewolę, z której, a warunki nie były surowe, udało mu się wydostać już po niecałym roku.