Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Królak

Stanisław Królak urodził się 80 lat temu (zmarł 31 maja 2009 r.). Z oddali jawi mi się on jako swoisty symbol traktowania historii w naszej dzisiejszej Rzeczpospolitej. Jeżeli bowiem urodzeni w latach 60., 70. nie wiedzą, kim był Królak, to prawo ich generacyjnej niepamięci. Jeżeli jednak pseudohistorycy z IPN rozgrzebujący jestestwo PRL zapominają o nim, jest to ideologiczny fałsz wynikający z paradygmatu, że wszystko było złe, a może jeszcze gorsze.

Otóż za dawnych czasów była sobie w nieistniejącym NRD, niedaleko nieistniejącego Karl-Marx-Stadt, „ściana płaczu” Meerane. Kilkusetmetrowy odcinek bruku pod górę, który dzisiaj każdy cyklista mający w żyłach odpowiednie środki, nieznajdujące się jeszcze na spóźnionej liście zakazów, pokonuje z uśmiechem na ustach, rozdając autografy i szczerząc się do okładek wielkonakładowych periodyków, biorąc za każdy błysk w oku circa satietatem 20 tys. euro. Wtedy było jednak zupełnie inaczej. Przed Meerane większość zawodników zsiadała po prostu z siodełek i tracąc bezcenne minuty niosła rowery na szczyt.

10 maja 1956 r. pierwszy na wierzchołku pojawił się Aurelio Cestari, tuż za nim 13-osobowa grupa z wszystkimi największymi faworytami. Minutę później Staszek Królak. Do mety było jeszcze 59 km. I Królak rzuca się w beznadziejny pościg. W deszczu, zimnie i błocie, polski heros musi mieć przecież przeciw sobie wszelkie żywioły. Zwycięża.

Nie było wtedy jeszcze telewizji. Staliśmy, brzdące, przy ulicznych głośnikach z rozdziawionymi gębami i wsłuchiwaliśmy się w dramatyczne transmisje Bogdana Tuszyńskiego. A zaraz, za rogiem, wyrastała już ludowa legenda. Finisze odbywały się podówczas na stadionach, na które wjeżdżało się przez długi i ciemny tunel.

Polityka 05.2011 (2792) z dnia 29.01.2011; Felietony; s. 89
Reklama