I znowu (déjà-vu) dobrały się niewyżyte urzędasy do nazw ulic. Teraz będzie się je między innymi dotytułowywać. Pomysł rodem z Krakowa chyba, gdzie aptekarka to pani magister, żona doktora – pani doktorowa, a znałem także panią po mężu docentową habilitowaną. Nie będzie więc już alei Jana Pawła II, ale obowiązkowo aleja Papieża (dużą literą) Jana Pawła II, jakby w Polsce oseskom już nie wbito do głów, jaki urząd sprawował Wojtyła. Telewizja nie będzie już przy ulicy Woronicza, ale prymasa Jana Pawła Woronicza.
Jest z tym pewien kłopot, gdyż w Rzeczpospolitej „Jan Paweł” to bez mała tytuł, a Woronicz to wprawdzie prymas, senator, poeta i współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk, ale żeby od razu Jan Paweł... Przesada. Żeby nie dać się zwariować, przypomnę zabawę wymyśloną ongiś przez Stefana Kisielewskiego. Zamiast słowa ulica wstawiało się oto czteroliterowy wyraz na d. Zestawienia z osobami szybko się oczywiście nudziły, choć i tutaj bywały smakowitości, jak np. d. Kubusia Puchatka. Pozostawało jednak szerokie pole do popisu: Hoża, Krzywe Koło, Słoneczna, Asfaltowa, Malinowa, Marszałkowska... Siedziało się w Bristolu przy harcerzyku (sok grejpfrutowy z wkładką), co raz ktoś przypominał sobie adres kolegi i wszyscy parskali śmiechem. Takie bywały zabawy i gry w mrocznych czasach czerwonki, które dzisiaj polecam ponurym zmieniaczom nazw, trochę dla rozweselenia, a trochę dla opamiętania. Albowiem d. Woronicza to nic śmiesznego, ale już d. biskupa zaczyna mieć swój rymowany i deprawujący smaczek.
Skoro zaś jesteśmy już w czarnej nocy tamtych jednobarwnych czasów, przypomnieć chciałbym jednego ich bohatera. Oto za parę dni minie 90 rocznica urodzin Kazimierza Górskiego.