Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Libia

Pan prezydent Bronisław Komorowski zwołał ponoć naradę w sprawie kryzysu libijskiego. Bardzo się to chwali. W sprawie wyników narady jestem jednak wysoce sceptyczny. Sprawy libijskie tak się bowiem pokomplikowały, że w radzeniu o nich dwie są tylko możliwości. Pierwsza: Choćby przyszło tysiąc ekspertów,/ Każdy papierów przeczytał sterty,/ Każdy myśl rzucił zgrabną i ładną,/ To nie doradzą, takie to bagno. Druga: tak się wszystko pogmatwało, że w gruncie rzeczy jest już proste jak drut i żadni doradcy niepotrzebni. Przypomnijmy, jak to się historycznie układało. Pozwolę sobie przy tym użyć paru tez z felietonu sprzed paru tygodni.

Od 1998 r. Europa i Ameryka przyjęły doktrynę, że z Kadafim nie będziemy już szli na udry. Przeciwnie, będziemy go obłaskawiać i oswajać. On wykonał geścik, zgadzając się, żeby dwóch kozłów ofiarnych (bo któż mógł wydawać najwyższe rozkazy) podejrzanych o dokonanie zamachu nad Lockerbie sądzono w Holandii, w zamian za co my, Wolny Świat, znieśliśmy embargo i rok później wznowiliśmy stosunki dyplomatyczne.

Od tej chwili nikt już nie pogłaskał Muammara pod włos. Współpraca przemieniła się w przyjaźń, może szorstką ze strony np. Wielkiej Brytanii, ale zgoła serdeczną w przypadku USA, Francji czy Włoch przede wszystkim. Berlusconi zakładał Kadafiemu najczulsze niedźwiedzie, Sarkozy pozwalał wystawiać się na pośmiewisko, kiedy Kadafi rozbijał mu w ogrodach elizejskich kolosalny beduiński namiot, gdzie kazał się żywić, dopieszczać i odwiedzać, otoczony przez stado hurys w panterkach ze swojej osobistej obstawy. Wszystko to w imię przyjaźni między narodami. I byłoby fajnie i byłoby ślicznie…

Niestety, parę miesięcy temu rządy krajów Wolnego Świata, pomimo potęgi swoich wywiadów, nasłuchów i satelitów, przegapiły to, o czym Basia wiedziała parę tygodni wcześniej od naszego sprzedawcy owoców Khaleda, a mianowicie, że w Tunezji ludzie mają już po dziurki w nosie rządów skorumpowanej oligarchii i że musi się to skończyć politycznym kryzysem w najlepszym przypadku.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Felietony; s. 113
Reklama