Są lata 1945–48. Pięć rzeczy pojmować winien (i ogromna część społeczeństwa to rozumiała) każdy Polak.
1. W Rzeczpospolitej stacjonuje potężna Armia Czerwona za zgodą wszystkich sprzymierzonych z nią mocarstw. Ona też będzie dyktować wszelkie prawa, a nie tolerowani chwilowo, ze względów propagandowych, Mikołajczyk et consortes, jakkolwiek by szlachetni i odważni byli.
2. Trzeciej wojny światowej nie będzie już z tego chociażby względu, odrzucając nawet wytłumaczenia polityczne i strategiczne, że bohaterowie są zmęczeni, a w demokratycznych krajach ich głos, pomnożony przez rodziny, jest decydujący.
3. Działania „chłopców z lasu” (co wynika z 1+2) nie mają ŻADNYCH szans i fakt, że zastrzelą (zamordują) iluś tam policjantów czy ubeków, wywodzących się ze sponiewieranego przez II Rzeczpospolitą chłopstwa (podług nich podłych kolaborantów), nie zmieni NIC. Parę czarnych wdów, parę sierot i legenda, która, zanim posłużą się nią pseudohistorycy z IPN, jest tylko swoistym alibi dla komunistycznego aparatu przemocy.
4. Tylko najnaiwniejszym marzycielom może się wydawać, że władza stalinowska ograniczy się do dominacji stricte politycznej, nie ingerując w stosunki społeczne, majątkowe, kulturę czy modele życia rodzinnego.
5. Nawet tym pięknoduchom nie mogło wszakże przyjść do głowy, że Moskwa zwróci nam Wilno, Lwów czy Stanisławów. Tak zwane ziemie zachodnie zaludniane były przez uciekinierów ze wschodu, niepewnych dnia i godziny, a ich jedynym gwarantem były sowieckie czołgi.
Cóż pozostawało, kiedy zbrojna konfrontacja stawała się już tylko samobójczym marszem do łagrów i kazamatów? Rozumiał to do głębi kardynał i arcybiskup metropolitarny krakowski Adam Stefan Sapieha, będący nie tylko protektorem, ale i instygatorem powstania „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”.