Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Łuk

Od wielu lat grupa posłów i senatorów chce intronizować Chrystusa na króla Polski.

Zainteresowanego o zdanie nie pytają. Byłoby to zresztą dosyć trudne, skoro nie znają numeru telefonu. Mniejsza o to. Ważniejsze, iż taka nominacja niosłaby ze sobą niebagatelne powikłania konstytucyjno-ustrojowe. Maryja, dotąd niekwestionowana królowa naszego państwa, musiałaby się zadowolić czysto honorową pozycją królowej matki, stanowiskiem bez jakiegokolwiek realnego wpływu na losy poddanych, czyli na siedzenie pod żyrandolami – jak mówiono o Bronisławie Komorowskim. Przyznać jednak trzeba, że miałoby to odsunięcie Maryi w cień swoje istotne racje geopolityczne.

Królową Polski została z poręczenia Jana Kazimierza w 1656 r. Przedtem była już królową Bawarii (1628 r.), Francji (1638 r.), Portugalii (1646 r.) i Austrii (1647 r.). Owszem, sprawiając cud nad Wisłą, zapewniła nam zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 r., ale przedtem, ze względu na Austrię, nie sprzeciwiła się rozbiorom. Z tym że i Austriacy nie mogą się czuć w pełni usatysfakcjonowani. Podczas wojen napoleońskich przez długi czas zdecydowanie sprzyjała Paryżowi. Można to na poziomie psychologicznym zrozumieć. Królowa i Austrii, i Francji musiała mieć poczucie swojego prostego pochodzenia, sentyment do betlejemskiego żłóbka, bliższe więc musiały jej być rewolucyjne hasła równości na francuskich sztandarach niż monarchistyczno-katolicki integryzm Wiednia.

Z Bawarią sprawa skomplikowana. Wprawdzie Braune-Haus nie budził zapewne jej entuzjazmu, ale tak mało dotąd zrobiła dla swojego narodu w krótkich skórzanych spodenkach, że w 1939 r. wolała zachować dystans i neutralność, co dla nas licho się skończyło.

Polityka 25.2015 (3014) z dnia 16.06.2015; Felietony; s. 104
Reklama