Janusz Wróblewski: – Tworzy pan wizualne poematy, w których surrealizm spotyka się z naturalistycznym pięknem. Mało w nich dialogów, za to dużo niepokojących widoków przyrody, seksualności i okrutnych zbrodni. Jak powstają te obrazy?
Carlos Reygadas: – Scenariusz stanowi techniczny zapis tego, co ostatecznie ma się znaleźć na ekranie. Nie tworzę poezji na papierze. Wynotowuję tylko, na czym mi szczególnie zależy, co koniecznie musimy sfotografować, jak to nakręcimy, czas trwania ujęcia itd. Reszta należy do operatora.
W „Post Tenebras Lux” używa pan specjalnych soczewek, przez co obraz ulega rozmyciu i podwojeniu na brzegach. W „Cichym świetle” początkowe ujęcie wschodu słońca trwa aż kilkanaście minut. Ogląda się to jak niesamowity sen.
Tylko „Post Tenebras Lux” zainspirowany został snami. Inne moje filmy narodziły się pod wpływem intuicji. Impuls do napisania scenariusza zawsze jest irracjonalny.
Zatrudnia pan głównie nieprofesjonalistów, którzy beznamiętnie wypowiadają dialogi. Jak wielkie pozostawia im pan granice swobody?
Nieduże. Korzystam z pomocy naturszczyków, aby odciąć się od aktorstwa. Malarzowi nie zadałby pan pytania, dlaczego woli portretować zwykłych ludzi. Wiadomo, że oni są naturalni, a gwiazdy nie.
W „Cichym świetle” zachowania niezawodowych aktorów nie wypadają autentycznie, czasami sprawiają wrażenie nieumiejętnych improwizacji.
Mam odmienne zdanie. To zawodowcy występujący w teatrze czy telewizji sprzedają jakieś miny i maski. Są nieprawdziwi. Kino jest od tego, żeby odkrywać tajemnice codzienności. Na ekranie chcę widzieć ludzką duszę, a nie perfekcyjnie odegraną konwencję.