Na „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, inspirowane lekturą „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa, spadły gromy. Oburzeni patrioci nie byli w stanie przełknąć obrazu, który zamiast gloryfikować bohaterską przeszłość, akcentuje uczestnictwo Polaków w mordowaniu Żydów. W podobnym tonie utrzymane były zarzuty przeciwko „Idzie” – arcydziele Pawła Pawlikowskiego, które niektórzy próbowali zdeprecjonować i odrzucić tylko dlatego, że stawia niewygodne pytania m.in. związane z pamięcią o Zagładzie.
Głos oburzonych, określających te dzieła mianem „żydowskich filmów o zdecydowanie antypolskim ostrzu”, w teatrze nie był już tak donośny. Świetne spektakle m.in. Tadeusza Słobodzianka – „Nasza klasa”, Krzysztofa Warlikowskiego – „(A)pollonia”, Piotra Cieplaka – „Milczenie o Hiobie” bulwersowały, wywoływały wstrząs, ożywiały, lecz nie przebudowały trwale polskiej pamięci. Idzie to opornie, gdyż – jak podkreślają historycy – trwałość wyobrażeń o zachowaniu rodaków w czasie Holocaustu wynika nie tyle z małej znajomości faktów, co z powiązania tych wyobrażeń z polską tożsamością narodową. Przeszłość pamiętamy jako dramat, w którym to my byliśmy głównymi aktorami. Cierpienia własne Polacy pamiętają lepiej niż cierpienia Żydów. Jak trafnie zauważył prof. Antoni Sułek, podsumowując badania socjologiczne na temat relacji polsko-żydowskich, Polacy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Holocaust ich ominął, a mimo to w większości nie przyznają, że Żydzi doświadczyli większych cierpień niż oni.
Dobry na Wenecję, słaby na Gdynię
W teatrze fala rozliczeń słabnie, ale tematykę holocaustową podejmują coraz młodsze pokolenia polskich filmowców.