Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Wice-Matejko

Niezwykła wystawa Józefa Brandta w Muzeum Narodowym w Warszawie

„Czarniecki pod Koldyngą”, 1870 r. „Czarniecki pod Koldyngą”, 1870 r. Piotr Ligier / Muzeum Narodowe w Warszawie
W Muzeum Narodowym w Warszawie otworzono imponującą wystawę Józefa Brandta, artysty, który przy odrobinie szczęścia mógł zostać drugim w malarstwie, po Matejce, narodowym wieszczem.
„Wesele kozackie”, ok. 1896 r.Witalis Szołtys/Muzeum Górnośląskie w Bytomiu „Wesele kozackie”, ok. 1896 r.

Józef Brandt żył we właściwych czasach. Młodszy od Matejki zaledwie o trzy lata (urodził się w 1841 r.) trafił na moment, gdy zapotrzebowanie na artystów „krzepiących serca” i podtrzymujących narodowego ducha było naprawdę spore. Krakowskiego mistrza przeżył zresztą aż o 23 lata, umierając niemal w przededniu odzyskania przez Polskę niepodległości, zatem teoretycznie mógłby krzepić bardzo długo. Tym bardziej że należał do kategorii – w owych czasach wcale licznej – cudownych dzieci, czy może raczej młodzieńców pędzla. Wystarczy przypomnieć, że w Monachium, do którego młody Brandt zjechał w 1863 r., jego głównym rywalem do tytułu najwybitniejszego malarza polskiej kolonii był młodszy o pięć lat Maksymilian Gierymski, który z kolei zmarł, jako powszechnie ceniony artysta, w wieku ledwie 28 lat.

Ale Brandta do tytułu wieszcza predestynowała przede wszystkim sama sztuka. Od strony warsztatowej nienaganna, a nawet brawurowa. I nic dziwnego, bo miał Brandt świetnych nauczycieli fachu: początkowo Juliusza Kossaka (z którym szczerze się zaprzyjaźnił), a następnie monachijskich mistrzów malarstwa batalistycznego i koni Franza Adama oraz Theodora Horschelta. Musiał posiadać też talenty wrodzone (matka była niezłą malarką amatorką), bo wystarczyła mu niedługa nauka, by się z powodzeniem usamodzielnił. Jeśli nawet krytycy kręcili nosami na jego kłopoty ze światłem i harmonią barw, to rekompensował to realizmem ocierającym się o iluzję; przekonującym opowiadaniem obrazkowych historii.

Koń jak żywy

Choć światowa sztuka szalała od nowatorskich pomysłów, w Polsce jeszcze przez wiele dziesięcioleci w cenie pozostawali malarze, którzy wiedzieli, jak namalować konia, by wyglądał jak żywy. Stąd choćby szalone powodzenie familii Kossaków, chociaż jej trzeci przedstawiciel Jerzy malował już bardzo słabo – wystarczyło jednak, by postawił ułana przy studni, a obok hoże dziewczę, by znaleźć klientów.

Polityka 26.2018 (3166) z dnia 26.06.2018; Kultura; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Wice-Matejko"
Reklama