ALEKSANDRA ŻELAZIŃSKA: – Oglądał pan mundial?
WOJCIECH CHMIELARZ: – Oglądałem. Akurat byłem w Chorwacji, kiedy tamtejsza drużyna grała w jednej ósmej. Mocne przeżycie.
To tak naprawdę pytanie o to, co robi autor kryminałów, żeby nie utonąć w mrokach swojej pracy.
Autorzy kryminałów chyba nie mają tego problemu. Kiedy się spotykamy w swoim gronie, to mam wrażenie, że są bardzo radosnymi ludźmi z poczuciem humoru. Po części dlatego, że cały mrok, który w sobie nosimy, wyrzucamy na karty książek. Trochę jak w aktorstwie. Mówi się, że największymi dowcipnisiami i duszami towarzystwa są aktorzy dramatyczni, a komicy, gdy schodzą ze sceny, zmieniają się w ponuraków. Owszem, kiedy skończyłem „Żmijowisko”, a wcześniej „Cienie” i „Zombie”, musiałem chwilę odreagowywać. Ale absorbująca codzienność nie pozwala bez reszty zatopić się w mroku.
No i nadmiar pracy. W dwa lata ukazały się trzy książki, które pan wymienił: „Zombie” z cyklu gliwickiego, „Cienie” z cyklu z Jakubem Mortką i „Żmijowisko”.
Prawda. To był jakiś wypadek przy pracy wynikający z różnych zobowiązań, zmiany wydawcy itd. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć – niezależnie od tego, jak to zostanie odczytane – że tak naprawdę w literaturze kryminalnej i, szerzej, rozrywkowej jedna książka rocznie to optimum. Nie da się dobrze pisać, wydając więcej. Moje ostatnie książki są bardzo różne. „Cienie” to klasyczny policyjny procedural. Jestem mocno zżyty z bohaterami tego cyklu, więc włożyłem sporo trudu, żeby odpowiednio podomykać ich historie. O „Żmijowisku” mówią, że to thriller psychologiczny. Nie jestem do końca do tego przekonany, ale na pewno musiałem bardziej emocjonalnie się wysilić.