Czar dziar
Maurycy Gomulicki, twórca wystawy tatuaży w Zachęcie, o potencjale popkultury
PIOTR SARZYŃSKI: – Sam ma pan tatuaże. Proszę coś o nich opowiedzieć.
MAURYCY GOMULICKI: – Pierwszy zrobiłem sobie w Meksyku w 1989 r. Delikatny i adekwatny w tamtym czasie. Dziś moje ciało ozdabia kilkanaście rysunków – prostych znaków markujących istotne punkty na linii mojego życia.
Ale w pewnym momencie osobiste doświadczenia przekształciły się w projekt antropologiczno-artystyczny...
Zaczęło się trochę przypadkowo. Wiosną 2007 r., wychodząc z plaży na Helu, spotkałem rybaka, który miał na ręce monstrualnego, przebitego trójzębem wieloryba. Był to tatuaż na tyle pokraczny, wdzięczny, kuriozalny i ekspresyjny zarazem, że spytałem (bo zawsze pytam o zgodę), czy mogę go sfotografować. Jakiś czas później opowiedziałem o tym mojemu przyjacielowi Piotrowi Rypsonowi, a on zaczął mnie namawiać, abym bardziej systematycznie zajął się tematem. Miałem wątpliwości, bo robienie zdjęć facetom z dziarami jakoś niewdzięcznie mi się kojarzyło i nie pokrywało z moim gustem. Ale gdy pojawiło się jedno zdjęcie, siłą rzeczy zrobiłem też drugie, trzecie, aż nastąpił efekt domina. Uruchomił się odruch kolekcjonowania, który zawsze był u mnie silny.
Czy jest jakiś system gromadzenia tego typu dokumentacji?
Trudno cokolwiek zaplanować. Mogłem oczywiście dać do gazety ogłoszenie, że poszukuję ludzi z tatuażami zrobionymi w czasach PRL, ale wątpię, by przyniosło to specjalny efekt. Zawsze starałem się mieć aparat fotograficzny przy sobie i robić zdjęcia, gdy tylko nadarzyła się okazja. W niektórych miejscach szansa na interesujące odkrycia była większa, jak np. na pchlich targach, na których łatwo spotkać ludzi „z przeszłością”. Z czasem przybywało zdjęć, a ja coraz bardziej wsiąkałem w projekt.