Ludzie nie są tacy najgorsi
Rozmowa z Błażejem Królem, laureatem Paszportu POLITYKI w kategorii: Muzyka popularna
BARTEK CHACIŃSKI: – Dziewięć lat temu ukazała się kompilacja „Daleko od szosy” z utworem twojej ówczesnej grupy Kawałek Kulki. Tytuł mógłby być definicją twojej drogi artystycznej. Jak się czujesz, działając przez tyle lat z dala od centrum?
BŁAŻEJ KRÓL: – Dobrze mieć taką nieco dalszą perspektywę. To coś jak perspektywa prerii, bo u nas pod Gorzowem Wielkopolskim mamy dużo pól i zwierzątek. Lubimy z Iwoną (żoną i muzyczną partnerką artysty – przyp. red.) bywać w dużych miastach, ale uwielbiamy też wracać do siebie. Teraz też mamy już kupione bilety powrotne, a nasze dwa koty, pies i rodzina pewnie już na nas czekają. Podejrzewam, że jest prawdą to, co mówią mi znajomi, że w moim wypadku, gdybym mieszkał od lat np. w Warszawie, to mógłbym nie wyglądać tak, jak wyglądam. A może nawet w ogóle nie wyglądać.
Skoro już gdybamy – mógłbyś w ogóle nie grać muzyki, skoro skończyłeś szkołę plastyczną?
Tak, pięcioletnie państwowe liceum sztuk plastycznych. Jednocześnie chodziłem do szkoły muzycznej, ale kilka dni przed dyplomem z płaczem powiedziałem mamie, że nie mam ochoty. Moim głównym instrumentem był saksofon. Nauczyciele byli całkiem mili, ale sama szkoła okazała się dla mnie koszmarem. Uciekałem z niej, do tego stopnia, że raz nawet markowałem chorobę – powiedziałem, że mam jakieś krosty i nie mogę grać. Tyle tylko, że ja z tej szkoły uciekałem do sklepu muzycznego z płytami, gdzie po raz pierwszy spotkałem się na przykład z muzyką klarnecisty Jerzego Mazzolla. Chciałem robić takie rzeczy, a później szedłem na zajęcia i było nudno.
Jak to się stało, że zająłeś się muzyką?
Zaczęło się od tego, że sprzedałem ten saksofon, a pieniądze przeznaczyłem na gitarę elektroakustyczną.