Wyrzucenie z planu filmu „Raport Pileckiego” jego reżysera Leszka Wosiewicza podniosło poziom emocji wokół polskiego kina. Odsłoniło też nieco z tego, co odbywa się za kulisami. „Raport...” to według danych na dziś jeden z czterech (!) zapowiadanych filmów o Pileckim, ale z ogromnym budżetem sięgającym 40 mln zł i zaawansowaną produkcją. Jest zatwierdzony przez wszystkich świętych scenariusz, opatrzony pieczęcią „wersja ostateczna”. Stoi wybudowana w Modlinie makieta obozu koncentracyjnego w Auschwitz. A większość zdjęć już nakręcono. I nagle reżyser wylatuje. Dlaczego?
Oficjalnie wszyscy nabierają wody w usta. Pogłoski mówią, że zaprezentowane latem przez reżysera fragmenty filmu zostały przyjęte jako zapowiedź katastrofy. I że to spowodowało wymianę reżysera. – To były sceny, kadry oderwane, bez efektów specjalnych, nie oddawały nic z tego, jaki będzie film. Nic, co można by w ogóle poddać ocenom – protestuje w rozmowie z POLITYKĄ sam Wosiewicz, reżyser, który ma już na koncie udane i docenione refleksje nad historią („Kornblumenblau”). Jego zdaniem decyzja zapadła wcześniej, sprawa ma drugie dno – ale więcej już o tym mówić nie chce. Tym bardziej że wciąż negocjuje swoją rolę i wpływ na ostateczny kształt filmu, któremu poświęcił sześć lat.
W środowisku komentuje się, że dla Krzysztofa Łukaszewicza (twórcy „Karbali” o misji żołnierzy w Afganistanie), który ma go zastąpić w roli reżysera, film z tak dużym budżetem, gdzie efektów specjalnych można używać do woli, to marzenie. – Nawet jak film będzie zły, to doświadczenie niepowtarzalne – komentuje osoba związana z jego produkcją.
Nad produkcją „Raportu Pileckiego” czuwał legendarny Włodzimierz Niderhaus z Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, który jeszcze w październiku na festiwalu Tofifest zapewniał, że to może być wybitne dzieło pośród patriotycznych produkcji.