JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Powiedziała pani podczas odbierania Paszportu, że dedykuje go wszystkim kobietom, które wychodzą na ulice i walczą o wolność. Dzień później znowu kobiety musiały wyjść.
MIRA MARCINÓW: – I ja, zamiast świętować, poszłam strajkować. Dedykowałam Paszport – kojarzący się z wolnością – właśnie tym osobom, które przeciwstawiają się traktowaniu praw kobiet jako elementu cynicznej politycznej gry. Sama miewam wątpliwości: czy kolejny dzień spędzić protestując, kiedy wolałabym pisać? Czy mówić podczas gali Paszportów POLITYKI o strajku kobiet, kiedy jestem raczej uprawniona do mówienia o literaturze? Ale ze względu na to, przez co obecnie przechodzimy, nie mam wątpliwości, że – jak pisała Hanna Segal – „prawdziwą zbrodnią byłoby milczenie”. Wiem, że nie każdy ma takie same możliwości zabierania głosu, ale mnie – może chwilowo – stać na to społecznie, żeby zabrać głos. Tam, gdzie mogę, staram się odsłaniać hipokryzję widoczną w polskim, świętobliwym stosunku do ciała matki. Zarówno metaforycznie, jak i dosłownie widać ten stosunek, gdy rząd nabożnie traktuje kobiety „w stanie błogosławionym”, a z drugiej strony odbiera im wolność decydowania o własnym ciele, naraża na nieludzkie cierpienie czy śmierć. Czuję wściekłość, gdy myślę o tej obłudzie rządu: zniewalaniu, uśmiercaniu przebranemu w szaty haseł „jesteśmy za życiem”. Przecież to jest perwersyjny mechanizm, wszystko tu jest na opak. Na konferencji, w której ostatnio uczestniczyłam, przypomniano słynny lapsus językowy Jarosława Kaczyńskiego z 2006 r.: „I żadne płacze, i żadne krzyki nie przekonają nas, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Dodam, że śmieliśmy się z tego przez łzy na konferencji psychoanalitycznej.