Przyzwolenie na niszczenie
Anda Rottenberg: Nowych elit nie buduje się na „surowym korzeniu”
JAKUB KNERA: – Minęło 20 lat od słynnej akcji posłów Haliny Nowiny-Konopki i Witolda Tomczaka – uwalniania Jana Pawła II spod ciężaru przygniatającego go meteorytu w instalacji włoskiego rzeźbiarza Maurizio Cattelana w warszawskiej Zachęcie. Taka reakcja na sztukę wydaje się komiczna albo sama staje się artystycznym performensem. Jak pani dziś na to patrzy?
ANDA ROTTENBERG: – Mnie to już wtedy wydawało się śmieszne. Ale okazało się, że niemal cała Polska myśli inaczej. Teraz to nie przestało być śmieszne, lecz wiele rzeczy, które obserwujemy na świecie, a w szczególności w Polsce, jest śmieszne i zarazem groźne, ponieważ śmieszność nie odejmuje zagrożeń stojących za populizmem.
Wydawałoby się, że to, co wtedy było kontrowersyjne, dziś powinno być oswojone. A jest dokładnie na odwrót i ciągle dochodzi do cenzurowania czy wręcz ataków na sztukę. W marcu nie przedłużono umowy Waldemarowi Tatarczukowi, który od 12 lat z sukcesem prowadził Galerię Labirynt w Lublinie; w maju dyrekcja Cricoteki zdjęła prace kolektywu Czarne Szmaty i Krzysztofa Powierży na wystawie „Powaga sytuacji”; w czerwcu w Radomiu Młodzież Wszechpolską uraził plakat Szymona Szymankiewicza; a w Łodzi zgłoszono do prokuratury wystawę Marcello Zamenhoffa. Ostatni news to nieprzedłużanie umowy Hannie Wróblewskiej, dyrektorce Zachęty. Kolejna po Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski ważna instytucja kultury może zmienić swój charakter. To nie pojedyncze zjawiska, ale cała fala.
Panuje bowiem atmosfera przyzwolenia – większa dla osób niszczących sztukę niż dla tych, które ją uprawiają.
Dlaczego tak się dzieje?
Nie potrafię postawić diagnozy, z czego to wynika. W ludziach drzemią plemienne instynkty.