Tę sytuację wręcz profetycznie przewidział dziewięć lat temu krytyk architektury Jarosław Trybuś. W książce „Lukier i mięso” pisał: „Nie zdziwię się, jeśli za chwilę wykwitnie nam nostalgia za postmodernizmem. Pierwsze wykwity lat 90. już się burzy, ciekawe, kiedy pierwsza akcja protestacyjna”. Dziś można mu już odpowiedzieć: właśnie nadszedł ten moment.
Przypomnę, że w temacie wyburzeń i protestów mieliśmy w ostatnich dekadach dwie fale. Pierwsza, wkrótce po odzyskaniu niepodległości, dotyczyła tzw. socmodernizmu, a destrukcyjne nastroje dotyczyły głównie Pałacu Kultury i Nauki. Oczywiście cała dyskusja o rozliczeniu z architekturą socrealizmu miała właściwie wymiar symboliczny; chodziło o odreagowanie i manifestację ideologiczną. Nikt poważny nie myślał, by rozbierać budynki z lat 50., tym bardziej że z budowlanego punktu widzenia prezentowały dość rzetelne rzemiosło. Były jednak dwie większe ofiary: kina Skarpa i Moskwa w stolicy. Ale tych nie starł w proch walec ideologii, tylko raczej interesy finansowe.
Zupełnie inaczej wyglądała fala kolejna, czyli rozliczeń z modernizmem. Ta sprowokowana została przez inwestorów i deweloperów, którzy w poszukiwaniu atrakcyjnych lokalizacji skierowali swe „oko Saurona” w stronę lekkich pawilonów, szczególnie tych usytuowanych na atrakcyjnych placach w centrum stolicy. Obrona była żarliwa, ale efekty mizerne. Pod kilof poszedł Pawilon Chemii (na jego miejscu stanął dom handlowy Vitkac), Pawilon Emilia (ustąpił miejsca biurowcowi), a przede wszystkim – co najbardziej bulwersowało – będący przykładem wyśmienitej nowoczesnej architektury Supersam przy Puławskiej. Dopełnieniem pola zniszczeń okazała się „modernizacja” wyjątkowego przykładu architektury brutalistycznej – dworca PKP w Katowicach.