„Od pierwszej linijki dialogu, gdy jeszcze jest odwrócony do nas plecami, Brando zdradza, że nie kontroluje nawet głosu swojego bohatera. (…) Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek uzdolniony aktor mógł w tej roli zrobić mniej niż Brando” – pisał w 1972 r. Stanley Kauffman, krytyk magazynu „The New Republic”. Lista zarzutów była znacznie dłuższa. Obejmowała „obijającego się” Ala Pacino, „zgniłą” muzykę Nina Roty i „sprane kolory”. A Francis Ford Coppola „zachował cały swój ograniczony talent na sceny strzelanin i duszenia – jedne z najbardziej okrutnych, jakie pamiętam z historii kina”. „Film powstał na podstawie bestsellera, kosztował dużo pieniędzy i trwa trzy godziny. Dlatego ma znaczenie” – ironizował Kauffman, litościwie przyznając, że „James Caan był OK w roli starszego brata”. Gdyby nie nazwiska aktorów i twórców, trudno byłoby rozpoznać, że mowa o filmie powszechnie uznawanym za jeden z najważniejszych tytułów w dziejach kina.
Po premierze większość recenzentów była jednak zgodna, że „Ojciec chrzestny” to arcydzieło. Może nie pozbawione wad – słynny krytyk Roger Ebert również był sceptyczny wobec roli Marlona Brando – ale zrealizowane po mistrzowsku. „Jeśli kiedykolwiek był przykład popularnego filmu, który zrodził się z połączenia komercji i sztuki, to jest nim »Ojciec chrzestny«. Coppola dał z siebie wszystko, a nawet więcej niż sam mógł się spodziewać” – pisała w „New Yorkerze” Pauline Kael, inna legenda amerykańskiej krytyki filmowej.
Mafia nie istnieje?
„Ojciec chrzestny” okazał się sukcesem artystycznym i kasowym, zajmując pierwsze miejsce w amerykańskim box office za 1972 r.