Nosiła zawsze dziewczęcą grzywkę opadającą na oczy. Kasztanowe włosy dotykały ciemnych, przeskalowanych rzęs. Przezroczyste białe bluzki, dżersejowe podkoszulki i siateczkowe sukienki noszone bez biustonosza, spódniczki mini, dżinsowe dzwony opinające uda. A w dłoni wiklinowy koszyk, który wyprowadziła z plaż i pikników prosto na czerwony dywan Cannes i szykowne ulice Paryża lat 60. i 70. Paradoksalnie to skromnemu koszyczkowi zawdzięczamy powstanie najdroższej obecnie torebki świata – Birkin – francuskiego domu mody Hermès. Młoda gwiazda z nadmierną skłonnością do zbieractwa podobno podczas jednej z podróży lotniczych między Paryżem a Londynem przez przypadek wysypała zawartość bagażu podręcznego wprost na dyrektora marki, a on wpadł na pomysł, aby stworzyć pakowną skórzaną torbę do noszenia jak koszyk w dłoni i na przedramieniu. Model jest sprzedawany do dziś i potrafi kosztować obecnie nawet kilkaset tysięcy złotych.
W wydaniu Jane Birkin wszystko było naturalne, hippisowskie, wolne od przepychu. Swój własny czarny egzemplarz torebki, podarowany jej w latach 80., nosiła aż do śmierci. Nie była dla niej symbolem luksusu i statusu społecznego. Nalepiała na nią naklejki, w tym z podobizną cenionej przez siebie Aung San Suu Kyi, a rączki obwiązywała etnicznymi koralikami.
Całe życie była sensualna i wolna, a swój wizerunek zbudowała na pikanterii kontrastów. Najpierw był nieco perwersyjny między dziewczynką a kobietą: delikatna, dziecięca twarz, niski głos, strój uczennicy, smukłość, szczupłość, drobne piersi. Niewinna, nieśmiała, a przy tym odważna i zmysłowa – ożywiona bohaterka powieści „Lolita” Vladimira Nabokova. Wcieliła się w nią nawet w piosence „Lolita Go Home”: „Wszyscy porządni ludzie się na mnie gapią, a zwłaszcza kobiety, zupełnie nie wiem dlaczego.