Wojna na słowa
Wojna na słowa i soft power. Wybuchła nowa awantura o literaturę Rosji i Ukrainy
Kiedy na chwilę zapominamy, że obok toczy się wojna, przychodzą wieści o zbombardowanych miastach, zabitych pisarzach (niedawno zginęła Wiktoria Amelina), zniszczonej odeskiej katedrze i spalonych dziełach sztuki. Ale wojna trwa długo i trudno utrzymać równie natężoną uwagę świata. I to jest ten trudny moment, kiedy w świecie literackim i wydawniczym może poluzować się bojkot wobec Rosji. Może wejść w dawne koleiny fascynacji Rosją i jej kulturą, zapominając, że jest ona częścią imperialnej propagandy, która ma na celu zniszczenie języka i tożsamości ukraińskiej.
Tuż po wybuchu wojny świat wydawniczy i literacki w Europie Zachodniej i w Stanach zjednoczył się w proteście. Znani autorzy, m.in. Stephen King, Neil Gaiman czy J.K. Rowling, ogłosili, że nie publikują w Rosji, wydawnictwa wstrzymały współpracę z rosyjskimi autorami. Ale coraz częściej słychać, że nawiązują ją na nowo. Gesty solidarności z Ukrainą nie budzą już podziwu, tylko – jak ostatnio w USA decyzja Elizabeth Gilbert, autorki bestsellera „Jedz, módl się i kochaj” – wywołują dyskusję o autocenzurze.
Jedni bojkotują, inni wydają
Gilbert zdecydowała się opóźnić wydanie swojej książki „The Snow Forest”, bo jej akcja rozgrywa się w Rosji. Oznajmiła, że to nie jest czas na publikację takiej opowieści. Bezpośrednią przyczyną były reakcje ukraińskich czytelników na zapowiedź książki. „Nie chcę sprawiać przykrości ludziom, którzy teraz doświadczają krzywd” – powiedziała. Ale gest Gilbert docenili głównie Ukraińcy. Większość komentarzy w mediach była pełna oburzenia. Krytykowano pisarkę, że uległa „internetowemu motłochowi ukraińskiej flagi”. Pisano, że „zdradziła swoją sztukę”, by zadowolić armię trolli. Uznano też, że jest to przejaw „kultury anulowania”.