Sztuka zamiast narkotyków
Alan Moore dla „Polityki”: Komiksy były jak slumsy w mieście sztuki. Przyciągały drapieżników
MARCIN ZWIERZCHOWSKI: – Co pana przyciągnęło do komiksów?
ALAN MOORE: – W komiksach można robić rzeczy w innych gałęziach sztuki niemożliwe, i nawet mimo innowacji ostatnich z grubsza czterech dekad wciąż ledwie liznęliśmy to, co możliwe. Najbardziej atrakcyjne w komiksach wydawało mi się natomiast to, że było to medium uważane za niepoważne, że nim pogardzano, a jego odbiorcami były głównie biedota i klasa robotnicza. I tak też je wyceniano. Przekładało się to na fakt, że wystarczająco zmotywowany twórca mógł przemyślenia i informacje, które uznał za warte przekazania, wpleść w zajmująco opowiedzianą historię i w cyklu tygodniowym czy miesięcznym docierać ze swoim dziełem do tych, którzy zdawałoby się najbardziej potrzebowali takiej kulturalnej pożywki.
Mówi pan o medium komiksowym. A co z komiksami jako rynkiem?
Powstały jako coś w rodzaju slumsów w mieście sztuki. Minusem tego stanu rzeczy jest to, że takie okolice często przyciągają drapieżników, którzy w klasie robotniczej – nieważne, czy mowa o odbiorcach komiksów, czy ich twórcach – widzą tylko coś, co można wykorzystać dla zysku. Na takich podwalinach powstał sam rynek: kierowany do mniej zamożnych odbiorców, postrzegany jako bezwartościowe śmieci, niemogące pretendować do miana sztuki – no, chyba że jakiś popartysta z lat 60. pokroju Roya Lichtensteina skopiuje je na swoje płótno. Nawet genialni twórcy komiksowi, jak Jack Kirby, nie byli uważani za artystów. Kriby stworzył większość znanych powszechnie bohaterów Marvela, na których przywłaszczeniu Marvel Entertainment zarobiło miliardy dolarów, czyniąc Kirby’ego ofiarą największego złodziejstwa względem jednostki w historii.
To między innymi pan sprawił, że komiksy zaczęły być traktowane poważniej.