Tata był moim Mrożkiem
Jacek Świdziński dla „Polityki”: Komiks to zaginiony gatunek, blisko mu do poezji
JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Odbierając Paszport POLITYKI za „Festiwal”, mówiłeś o stereotypach na temat komiksu. Choćby takich, że komiks zabija wyobraźnię.
JACEK ŚWIDZIŃSKI: – Ja to jeszcze słyszałem od dziadka, że komiks, zamiast opisywać, pokazuje i już nie musi się nic wymyślać. Zresztą dziadek kazał mojemu tacie w pewnym momencie w podstawówce wyrzucić wszystkie „Tytusy”, „Żbiki”, pozbyć się ich z dnia na dzień. I on to zrobił. Tymczasem jest to sztuka oparta na montażu słowa z obrazem, obrazu z obrazem i właśnie w tych zestawieniach można się bawić w odnajdywanie najbardziej subtelnych, niewidocznych znaczeń. Sensy są pomiędzy i to jest jeszcze ciekawsze niż w kinie. Komiks tym różni się od filmu, że to odbiorca nim kieruje, wykonuje sporą część autorskiej roboty. Ja w ogóle patrzę na rzeczywistość w ten sposób. Cokolwiek widzę, zastanawiam się, jak by to było w komiksie, gdy obrazy są zaprzęgnięte do opowiedzenia historii literackimi metodami.
Mówienie o komiksie jako o literaturze ciągle w wielu ludziach budzi opór. Ale to się, mam wrażenie, zmienia. Czym jest dla ciebie komiks?
Sposobem myślenia. Jestem na komiks skazany. W głowie mam cały czas chaos – teraz, kiedy rozmawiamy, przychodzi mi naraz do głowy dziesięć rzeczy, które chcę powiedzieć. I to jest męczące. Komiks jest dla mnie sposobem ułożenia tego w wizualną, przestrzenną formę, której mogę dotknąć i poczuć jej fakturę. To sposób układania myśli. Dlatego robienie komiksu jest dla mnie niesamowitą przyjemnością. Poza tym komiks jest najchłodniejszą formą sztuki. W tym sensie, że stawia największy opór w gładkim, emocjonalnym odbiorze. Na przykład kiedy czytam czy oglądam film, dość łatwo mogę się przestraszyć.