Wybitni pisarze XX w. są dziś pod pręgierzem za to, że w epoce totalnej konfrontacji różnych systemów politycznych byli zapatrzeni w Stalina lub – jak Grass – w Hitlera. Że karierę i sławę zawdzięczali swym wszechmocnym promotorom, że mają krew na rękach i to nie tylko przenośnie – jako propagandyści zbrodniczych reżimów, ale i dosłownie – bo jako agenci tajnej policji swymi publicznymi lub tajnymi donosami ściągali na konkretne osoby szykany i prześladowania aż po karę śmierci.
Równocześnie, zarówno Günter Grass w 2006 r., jak i Milan Kundera dziś, mają silnych sojuszników. Ataki na autora „Blaszanego bębenka”, po ujawnieniu po pół wieku jego historii powołania w wieku 17 lat do Waffen-SS, przerwało – nie tylko u nas – jednoznaczne poparcie pisarza przez polskich gdańszczan. Natomiast na łamach „Nouvel Observateur” w obronie Kundery wystąpiło kilkunastu pisarzy, w tym czterech laureatów literackiej Nagrody Nobla – John Maxwell Coetzee, Gabriel Garcia Márquez, Nadine Gordimer i Orhan Pamuk – a także Philip Roth, Salman Rushdie, Carlos Fuentes.
Jednak oba przypadki są całkowicie odmienne. Grass sam ujawnił długo przemilczany epizod swej biografii i w autobiograficznej opowieści przeanalizował swą metamorfozę w przekonanego socjaldemokratę. Kundera natomiast został oskarżony o donosicielstwo w czasach stalinowskich i uporczywie milczy. Jego krytykom nie chodzi jednak o rozmowę: chcą od niego zeznań i rytualnego pokajania się czy – jak to się kiedyś mówiło – złożenia samokrytyki.