Pewnej czerwcowej nocy 2003 r. w Phoenix, w pustynnej Arizonie, Stephenie Meyer, mormonka i matka trzech chłopców, miała sen: zobaczyła romantyczną scenę na leśnej polanie. Nastolatka rozmawiała z wampirem posągowej urody, którego skóra w słońcu mieniła się jak brylanty. – Jak potoczą się losy tej dziewczyny? Czy wampir ją ukąsi? – zastanawiała się Stephenie, przygotowując dzieciom śniadanie następnego ranka. Tak powstał, zgodnie z wersją autorki, trzynasty rozdział „Zmierzchu”, pierwszego tomu z serii, którą zaczytują się nastolatki. „Czy pani dodaje do tych książek jakiś narkotyk, że nie można się od nich oderwać?” – pytała dwunastolatka podczas internetowego czatu. „Powtarzam innym pisarzom: jeśli nie piszecie dla nastoletnich dziewczynek, to omija was strasznie dużo miłości” – zakończyła tę rozmowę pisarka.
Ekranizacja „Zmierzchu” w reżyserii Catherine Hardwicke miała premierę w styczniu i sprawiła, że do niezliczonej rzeszy wielbicieli książki dołączyli fani aktorów, przede wszystkim rzeczywiście przystojnego Roberta Pattisona, który wcielił się w wampira Edwarda. Był na tyle przekonujący, że ponoć matki przynosiły aktorowi małe dzieci, by je… ugryzł.
Kariera recepcjonistki
„Zmierzch”, podobnie jak „Harry Potter”, nie od razu się spodobał, odrzuciło go kilkunastu wydawców, dopiero ostatni się zdecydował, od razu na trzy części. „Zmierzch” ukazał się w 2005 r. i do tej pory sprzedał się w ponad 17 mln egzemplarzy. Błyskawiczną karierę Meyer, która przed urodzeniem dzieci pracowała jako recepcjonistka w dużej firmie, zaczęto porównywać do J.K. Rowling. Ostatnio guru literatury grozy Stephen King powiedział, że różnica między nimi jest taka, że Rowling potrafi pisać, a Meyer nie.