Francuzi, którzy mają ogromne zasługi dla sztuki filmowej, w ostatnich sezonach specjalizują się w komediach, zdobywających ogromną popularność również w Polsce. Nie inaczej będzie zapewne z „Facetem na miarę”, ponieważ to wręcz wymarzona propozycja na wakacyjne tygodnie. Schemat fabularny jest wręcz do bólu typowy dla komedii romantycznej: facet poznaje dziewczynę, facet traci dziewczynę, zaś ciąg dalszy z grubsza znamy. Tutaj cały ambaras polega na tym, że amant jest wyjątkowo niskiego wzrostu. Prawdę mówiąc, to liliput mierzący zaledwie 136 cm. Reżyser Laurent Tirard wpadł na oryginalny pomysł, by małego zagrał Jean Dujardin, pamiętny amant z oscarowego „Artysty”, jeden z najprzystojniejszych aktorów francuskich. Operator wyczynia cuda, ustawiając kamerę pod takim kątem, aby kontrast z dziewczyną o standardowych wymiarach rzucał się w oczy (w niektórych ujęciach powiększano meble, na tle których fotografowany był Dujardin). Efekt jest znakomity. Ale nie o żarty z małego tu chodzi. Twórcy filmu dają do zrozumienia, że „Facet”, choć to komedia, jest czymś znacznie poważniejszym – opowieścią o braku tolerancji wobec wszelkiej odmienności. Nawet najbliżsi dziewczyny nie zdają egzaminu, przynajmniej do czasu. Ostatecznie film niesie bardzo budujące przesłanie: jeżeli ludzie się kochają, nic nie może stanąć na drodze do ich wspólnego szczęścia. Ani różnica wzrostu, ani wieku, ani nawet płci.
Facet na miarę, reż. Laurent Tirard, prod. Francja, 98 min