Film

Malowany welon

Fot. Vision Fot. Vision
Wzorcowy przykład pedagogicznego romansu.
Film mówi o tym, że miłość i dobro są w stanie zmienić charakter człowieka. Zdrada spotyka się tu z moralnym potępieniem. Pięknoduchostwo oraz uleganie pokusie rozszalałych zmysłów zostaje wyśmiane. Zabawie i flirtom przeciwstawia się ciężką, pożyteczną dla ogółu pracę, a nadzieję i godność odzyskuje dzięki katolickim misjonarzom. Rzecz rozgrywa się w połowie lat 20. ubiegłego wieku w przedrewolucyjnych Chinach, skolonizowanych przez Anglików. Piękna, rozkapryszona dama z mieszczańskiego domu (Naomi Watts) wychodzi za mąż za poczciwego naukowca (Edward Norton), nie mającego pojęcia o salonowych grach i rozrywkowym temperamencie dziewczyny.

Ku jej rozpaczy zanurzony w książkach mężczyzna, zerkający częściej w szkiełko mikroskopu niż w głębię jej spragnionej czułości duszy, na „tych” sprawach również się nie zna. Przyłapana in flagranti z kochankiem musi wybierać: rozwód i skandal albo wyjazd z mężem na daleką prowincję, gdzie szaleje epidemia cholery. „Malowany welon” jest remakiem filmu nakręconego 73 lata temu przez hollywoodzkiego reżysera o polskim rodowodzie Ryszarda Bolesławskiego, sentymentalnego przeboju z Gretą Garbo pod tytułem „Malowana zasłona”.

Oglądanie nowej, równie naiwnej wersji tej historii, nawet mimo kuszących pięknem chińskich pejzaży i doborowej obsady, przypomina niestety wizytę w Iluzjonie. Obyczaje zmieniają się bardzo szybko, kanony zachowania również, o polityce i problemie kolonializmu nie wspominając. Skoro jednak twórcy mają na ten temat odmienne zdanie, świadczy to chyba o nich nie najlepiej.
Reklama