Książki

Fragment książki: „Obok Julii”

materiały prasowe
Kiedy oparłem rower o jedną z brzóz nad zatoczką, rozgościli się tam już Hugon Trener i Tosiek Buchalter, a to znaczyło, że nikt inny nie mógł w zatoczce przebywa.

Lato 1963 roku przy wszystkich swoich naturalnych wdziękach, urodzie pór dnia, którą zachwycały i bez niego te ładne strony, niewarte byłoby nieustającej o nim pamięci, gdyby nie kąpiele w zielonym stawie, wielkością porównywalnym z niejednym jeziorem, i wszystkie związane z tym rytuały.

Dochodziła czwarta, gdy odpowiednio opalony, wygimnastykowany, zręczny, zblatowany ze swym ciałem, oddałem mu władzę nad sobą. Nie mogłem się doczeka, kiedy wystawię je na osąd innych, na spojrzenia dziewczyn i młodych kobiet, których po zachodniej stronie stawu tego lata nie brakowało.

Nie miałem też nic przeciw temu, by wzrok skrofulicznych chudzielców, grubasów ze wzdętymi brzuchami, pięćdziesięciolatków skrywających w granatowych balonówkach swoje przepukliny, osobników mających kłopot ze skórą, która mimo słońca trwała uporczywie w bladości, młodzieńców niepotrafiących wyrosnąć z dziecięcych krzywic, mężczyzn z opadającymi ramionami, na których nie trzymała się żadna marynarka, lub chłopów jak się patrzy, zeszpeconych robotą nawet ponad ich siły, okablowanych sinymi żyłami, by wzrok ich wszystkich wyrażał tak bardzo schlebiającą mi zazdrość.

Na zachodnim brzegu paszportem nietracącym ważności było zręczne, smagłe, nieskażone  niedołęstwem, młode ciało. Nie mówię, że to było jedyne kryterium przynależności do lepszej strony życia, lecz wśród kilku innych przesądzające o pozycji. W każdym razie do miejsca, w którym wody stawu wrzynały się w niewysoki, piaszczysty brzeg, tworząc zatoczkę ocienioną brzozami-siostrami, nie wszyscy mieli jednakowe prawo. Ludzie przypadkowi ustępowali miejsca małżeństwom z dziećmi, te zabierały swoje rzeczy, gdy pojawiała się zawsze krzykliwa i rozdokazywana kawalerka, a ona czmychała przed gośćmi z klanu Hemingwaya.

Reklama