Reportaż jak horror
Recenzja książki: Alicja Lugen, „Tragedia na przełęczy Diatłowa. Historia bez końca”
To historia prawie tak głośna jak katastrofa reaktora w Czarnobylu, a na pewno bardziej zagadkowa. W styczniu 1959 r. grupa turystów, głównie studentów, wzięła udział w ekspedycji na szczyt Otorten w Uralu Północnym. Przy uczelniach działały sekcje turystyczne, szczyty zdobywano na wyścigi, co ambitniejsi zostawali kierownikami wypraw, ubiegając się o tytuł Mistrza Sportu ZSRR w Turystyce. O tym marzył Igor Diatłow, organizator ekspedycji na Otorten. A były to czasy niedokładnych map, ważących 40 kg podręcznych bagaży i nieprzetartych szlaków. Wytrzymałość fizyczna i lojalność wobec partii to był typowy repertuar cech młodego pokolenia. Dlatego nawet górska ekspedycja z formalnego punktu widzenia odbywała się na cześć zjazdu partii.
Alicja Lugen, Tragedia na przełęczy Diatłowa. Historia bez końca, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, s. 280