Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Rozum, szach, mat

By odpowiedzieć na pytanie, czym jest „Szachista” Roberta Löhra, należałoby się cofnąć w tradycji literackiej (a książka jest w niej mocno zakorzeniona) o kilka wieków, nawet do czasów powieści łotrzykowskiej. Bo „historycznym thrillerem”, jak czytamy w podtytule, nie jest na pewno. Może być co najwyżej powieścią historyczną, jak głosi podtytuł oryginalnego wydania niemieckiego, w której nawet najbardziej brutalne sceny autor celowo, jak się wydaje, teatralizuje. "Szachista" bowiem to przede wszystkim powieść przygodowa.

Znajdujemy się mniej więcej w czasach „Niebezpiecznych związków” de Laclosa, wśród żabotów, tresek i intryg dworskich, kiedy to wiek Rozumu powoli ustępuje pola Romantyzmowi z jego seansami spirytystycznymi i mesmeryzmem. Na europejskich dworach wciąż jednak ogromny posłuch mają wielcy mechanicy. Jednym z nich okrzyknięty zostaje Wolfgang von Kempelen po prezentacji mechanicznego Turka-szachisty.

Już La Mettrie - jak na materialistę przystało - głosił, że człowiek jest myślącą maszyną, ale czy automat może działać na podobieństwo człowieka myślącego? Nie zepsuję chyba przyjemności lektury odpowiadając, że niezupełnie, "Szachista" oparty jest zresztą w znacznej mierze na wydarzeniach autentycznych, więc o tak doniosłej konstrukcji na pewno byśmy wiedzieli. Kto odpowiada za szachowe zwycięstwa maszyny?

Mistrzem ceremonii nie jest jej Kempelen, ale karzeł Tibor, genialny szachista-samouk, który skutecznie wyprowadza w pole (inaczej jednak, niż robił to Fischerle w "Auto da fé" Canettiego) nie tylko stających z nim (tzn. z maszyną) w szranki zapalonych graczy, ale i światłych – wydawać by się mogło – mechaników. Bo "Szachista" to opowieść o ludzkiej naiwności, ale i o chęci bycia naiwnym, wynikającej ze zmęczenia oświeceniowym ratio, nawet w obliczu oczywistej mistyfikacji.

Autor, mając ku temu niezliczone okazje, nie moralizuje, nie katuje nas sentymentalnymi dialogami. Nie ma tu także "zapychaczy" w stylu rozwlekłych partii opisowych (sukces, jak na książkę o 328 stronach). Löhr jest raczej sprawozdawcą, któremu zdarza się, nawet w sposób nieco sztuczny, poganiać niecierpliwie akcję narracyjnym kijem, co skutkuje częstym rwaniem fabuły. To m.in. właśnie dzięki temu książka nadaje się w sam raz do ekranizacji, jako film kostiumowy (gdyby żył Pier Paolo Pasolini, zrobiłby z "Szachisty" arcydzieło). Ogromną zaletą książki jest natomiast specyficzne poczucie humoru autora, widoczne głównie w dialogach - czasem rubaszne, miejscami czarne, ale zawsze ocierające się o absurd. Niech przykładem będzie reakcja na wiadomość o próbie seksualnego uwiedzenia automatu szachowego, które postronny obserwator trzeźwo porównuje do... stosunku z krosnami żony.

W książce pominięty został jeden szczegół, który mógłby się okazać ciekawy dla polskiego czytelnika. Otóż Jean Eugène Robert-Houdin, pierwszy z wielkich magików-performerów (XIX w.), utrzymywał w swojej autobiografii, że szachista sterujący z poczynaniami mechanicznego Turka był kalekim Polakiem o nazwisku... Worousky.

Robert Löhr, Szachista, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2007, s. 328
 
 
Kup książkę w merlin.pl 
 
 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną