Niezależnie od kontestatorskiego dialogu z dominującym wśród krytyki spojrzeniem na konstrukcję utworu prozatorskiego, Smith prowadzi też dialog z czytelnikiem. Zmyślna zabawa słowem i szereg zagadek w warstwie fabularnej to nie zawsze współgrające ze sobą wskazówki interpretacyjne, pozostawiające jej książkę otwartą i w dużej mierze zależną od wyobraźni i bogactwa skojarzeń czytającego. Nic w tej powieści nie jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje; wydarzenia, a także – a może nawet przede wszystkim - sposoby ich relacjonowania łączy misterna sieć ukrytych odwołań, których tropieniu zdaje się nie być końca.
Niewiadomą, której czytelnik musi stawić czoła, jest postać Amber, trzydziestoparoletniej kobiety, która wkracza pewnego wakacyjnego dnia w życie czteroosobowej rodziny, by bezpowrotnie je odmienić. Kim jest Amber? Skąd przybyła i czemu zawdzięcza swój diabelski, nieodparty urok? Czy aby na pewno jest realna, a jeżeli tak, to w jakim sensie? W kilkustronicowym fragmencie na końcu pierwszej części książki Amber mówi o sobie tak, jakby była postacią z filmu, czy wręcz - wieloma postaciami z wielu różnych filmów. Można dowolnie długo zabawiać się identyfikowaniem konkretnych odniesień do historii kina, ale i bez tego jedno staje się pewne: Amber jest fikcją, rolą do odegrania, znakiem czegoś innego. Kiedy to wiemy, mnóstwo drobnych, precyzyjnie skonstruowanych elementów układanki zaczyna wskakiwać na swoje miejsce.
Warto na przykład zauważyć, że – w dość nieoczywisty sposób - każde działanie Amber realizuje pragnienie któregoś z pozostałych bohaterów. I nie chodzi tylko o to, że ostatecznie jej ingerencja wychodzi im na dobre, odsłaniając ukryte patologie i głęboką dysfunkcyjność rodzinnego układu, w który są uwikłani. Diabeł tkwi w szczegółach. Niszcząc na przykład kamerę video należącą do Astrid, Amber nie robi nic, czego Astrid sama nie chciałaby zrobić. Kolejnym szczegółem wartym odnotowania jest nieokiełznana prawdomówność Amber. Jej słowa są często tak szokujące, że otoczenie nie bierze ich na poważnie, a jednak Amber nie kłamie ani nie żartuje. Jest ona głosem tego, co niejawne. Jej słowa i działania, choć są gwałtem zadanym woli i świadomości bohaterów, mają moc uzdrawiającą.
Amber jest prawdą, która przeraża i leczy zarazem. Id est, powiedzonko powracające z denerwującą regularnością przez większą część powieści, zdaje się tu uzyskiwać nowe znaczenie. Sprawdzają się świetnie jako manieryzm budujący postać dwunastoletniej Astrid, są jednak zarazem manieryzmem wiele mówiącym, grą słów odsyłającą nas wprost do kategorii psychoanalitycznych: id est, to jest, id jest.
Czy zatem Amber to metafora nieświadomości każdego z bohaterów? I czy jako metafora pozbawiona jest realności? Pytanie o to, w jakim sensie twory wyobraźni, sposoby, na jakie przedstawiamy świat są rzeczywiste powraca wielokrotnie w powieści Smith. Do najbardziej ujmujących należy scena, w której Amber szkicuje dziewczynkę rysującą swoją matkę. Matka ma karykaturalne proporcje, kulki zamiast rąk i kreskę zamiast ust. Ale na następnym rysunku Amber rysunkowa matka odbiera swą rzeczywistą córeczkę ze szkoły. Jak pisze autorka: „matka naprawdę pojawia się w tym kształcie w prawdziwym świecie, i to jest śmieszne”.
Czy myśl, że kaprysy naszego umysłu, czy naszej podświadomości mogłyby ożyć i nas ocalić jest absurdalna? Odpowiedzią jest mistrzowska konstrukcja postaci Amber, która staje się szczególnie uderzająca, kiedy uświadomimy sobie, że jej funkcja w powieści jest podwójna. Jest ona motorem fabuły i zarazem kluczem do jej metaforycznego odczytania.
Ali Smith, Przypadkowa, Wydawnictwo MUZA, luty 2007, s.288
- Kup książkę w merlin.pl