Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Międzynarodowe Czytanie

Fragment książki: „To nie jest propaganda”

Ludmiła, Stas i inni codziennie otrzymywali dokumenty w Wordzie zawierające artykuły o polityce i „wnioski”, które mieli z nich wyciągnąć: że Unia Europejska to tylko wasal Stanów Zjednoczonych, że Ukrainą – na którą Rosja najechała – rządzą faszyści.
Międzynarodowe Czytaniemateriały prasowe Międzynarodowe Czytanie

Chociaż Agencja Badań Internetu globalną niesławą okryła się przez swoją operację amerykańską, zajmuje się głównie atakowaniem opozycji w kraju. Ludmiła Sawczuk, kobieta młoda i dość filigranowa, już w 2015 roku zinfiltrowała ABI w Petersburgu, chcąc zebrać wystarczająco dużo dowodów, by doprowadzić do jej zamknięcia. Na Ludmiłę natknąłem się najpierw w Europie, a potem w Stanach Zjednoczonych podczas jej długiej samotnej kampanii, by zatrzymać działalność farm trolli.

Ludmiła przypomina mi innych działaczy, których wcześniej widywałem w Rosji. Ponieważ państwo doprowadziło do zniszczenia tak wielu organizacji społeczeństwa obywatelskiego, aktywiści ci mogą wykonywać bardzo różne zawody: dziennikarzy, małych przedsiębiorców, pracowników organizacji charytatywnych; mogą też często zmieniać pracę. Kiedy googluję nazwisko Ludmiły, zauważam, że zachodni dziennikarze mają problem z jej opisaniem. Nazywają ją ekolożką, dziennikarką, działaczką internetową, dysydentką… W pewnym sensie to wszystko prawda. (...)

Pewnego dnia w styczniu 2015 roku dawna koleżanka z pracy, dziennikarka, zapytała Ludmiłę, czy chciałaby dołączyć do pewnego projektu „ku chwale ojczyzny”. Do Ludmiły dotarło, że chodzi o farmę trolli. Koleżanka budowała zespół „do projektów specjalnych” i potrzebowała dobrze piszących osób. Może Ludmiła chciałaby przyjść na rozmowę?

Oto nadarzyła się sposobność, by zobaczyć, jak tak naprawdę funkcjonuje farma trolli. Ludmiła zmówiła się z dziennikarzami gazet „Moj Rajon” i „Nowaja Gazieta”, dwóch ostatnich niezależnych redakcji Rosji. Ona miała przeniknąć do farmy trolli, sfilmować i zebrać dowody na to, jak wszystko tam działa, a oni – opublikować te dowody.

mat. pr.Okładka książki „To nie jest propaganda”

Biuro mieściło się w nowym, czteropiętrowym budynku. Pierwsze piętro podpierały prostopadłościenne filary, a wąskie, obramowane na czarno okna wyglądały jak otwory strzelnicze. Na drzwiach nie było tabliczek. Koleżanka podeszła po Ludmiłę do wejścia i przyprowadziła ją do menadżera. Ku zaskoczeniu Ludmiły był to ktoś, o kim już słyszała, pewien publicysta. Wyglądało na to, że farmy nie prowadzą przedstawiciele służb specjalnych czy wyrocznie PR, ale byli dziennikarze. Część ich motywacji szybko stała się oczywista: zaproponowano jej kilkukrotnie wyższą pensję niż zazwyczaj w mediach oraz stałe zatrudnienie. Menadżer nie miał jednak pewności co do Ludmiły: wiedział o jej przeszłości jako dziennikarki śledczej. Znajoma Ludmiły zbyła jednak te zarzuty: „Daj spokój, kto tutaj czegoś takiego nie robił?”.

Każde piętro farmy pełne było komputerów ściśniętych w wąskich rzędach i obsługiwanych całodobowo przez pracowników na kolejnych zmianach, którzy podbijali kartę przy wejściu i wyjściu. Monitorowano nawet przerwy na papierosa.

Farma miała własną hierarchię. Na „komentatorów” patrzono z góry. Na samym dole drabiny byli ci, którzy publikowali komentarze na portalach gazet. Poziom wyżej od nich stali ci, którzy zostawiali komentarze w mediach społecznościowych. Starsi stażem redaktorzy sugerowali komentatorom, które postacie rosyjskiej opozycji należy atakować. Ludzie ci spędzali całe dnie, oskarżając osoby publiczne o bycie pachołkami CIA, zdrajcami, figurantami. Niektórzy komentatorzy nie mieli dobrego wykształcenia i średnio pisali po rosyjsku, więc przychodził do nich nauczyciel rosyjskiego dawać im lekcje gramatyki.

Ludmiła była w innej sekcji, bardziej ekskluzywnej. Jej „projektem specjalnym” było stworzenie mistycznej uzdrowicielki, „Cantadory”, ekspertki w dziedzinie astrologii, parapsychologii i kryształów. Cantadorę miały czytać gospodynie domowe z klasy średniej, które na co dzień nie interesowały się polityką. Zadaniem Ludmiły było wtrącać od czasu do czasu coś z bieżących wydarzeń między posty o znakach zodiaku i miłości.

Nad tym profilem pracowały cztery osoby, czasem pięć. Ludmiła najbardziej lubiła Stasa. Zdawał się bardzo przygnębiony swoją pracą. Ludmiła, Stas i inni codziennie otrzymywali dokumenty w Wordzie zawierające artykuły o polityce i „wnioski”, które mieli z nich wyciągnąć: że Unia Europejska to tylko wasal Stanów Zjednoczonych, że Ukrainą – na którą Rosja najechała – rządzą faszyści. Od nich zależało wkomponowanie tych wniosków w bloga Cantadory. Ludmiła pisała więc na przykład, że Cantadora ma siostrę w Niemczech, a potem opowiadała koszmar wróżbitki śniącej, że jej siostra znajduje się na pustyni wśród jadowitych węży. Cantadora interpretowała swój sen tak, że węże to polityka zagraniczna USA wymierzona w Unię Europejską.

Część pracy farmy sięgała takiej mikroskali, że aż zadziwiała Ludmiłę. Dwa trolle uderzały do rubryk z komentarzami małych, prowincjonalnych gazet, tam wdawały się w pogawędkę o ulicy, na której mieszkają, o pogodzie, a potem mimochodem polecały sobie nawzajem artykuły o tym, jak podstępny Zachód atakuje Rosję.

Nikt, kto pracował na farmie, nie określał siebie mianem trolla. Mówili o swojej pracy bezosobowo („poszedł artykuł”, „pojawił się komentarz”). Większość z nich traktowała farmę jak każdą inną pracę. Odbębniali niezbędne minimum i odbijali kartę. Wielu z nich sprawiało wrażenie sympatycznych młodych ludzi o szczerych, ładnych twarzach. Jednak ani mrugnęli, gdy ktoś nakazywał im oczerniać, poniżać, obrażać i upokarzać ofiary. Łatwość, z jaką je atakowano, i skala, na jaką działała farma, wprawiały Ludmiłę w zdumienie. Napędzała ją tylko myśl, że jej śledztwo przyczyni się do zakończenia tego procederu. Zbieranie dowodów okazywało się jednak trudne. Na każdym kroku czyhały kamery monitoringu. Gdy chciała podpiąć pendrive’a do komputera, by ściągnąć na niego dokumenty, Ludmiła musiała zasłaniać dłoń burzą swoich długich, kręconych włosów.

Kto dawał farmie instrukcje, co robić? Czy to Kreml? Czy trzaskano je masowo wewnątrz ABI? Nikt o tym nie mówił. Inni dziennikarze powiedzieli jej, że właścicielem farmy jest Jewgienij Prigożyn. Przetrwanie jego oficjalnych interesów zależało od reżimu, świadczył bowiem Kremlowi usługi cateringowe. Prezydenta Putina znał osobiście od lat 90. Spędził dziewięć lat w więzieniu za rozbój. Później miało wyjść na jaw, że zatrudniał też najemników, którzy walczyli w wojnach Kremla od Ukrainy po Syrię.

Czasem nadarzała się okazja, kiedy Ludmiła mogła zaobserwować, że farma należy do znacznie większej sieci. Na przykład kiedy w lutym 2015 roku został zamordowany polityk opozycji Borys Niemcow, zastrzelony z pistoletu Makarowa na moście tuż pod wieżami i cebulastymi kopułami soboru Wasyla Błogosławionego na placu Czerwonym, kierownicy średniego szczebla na farmie zaczęli nagle wpadać do wszystkich biur i dawać trollom bezpośrednie instrukcje, jak należy to komentować na dużych rosyjskich portalach głównego nurtu i pod którymi artykułami.

Farma pracowała w jednym rytmie z całym kompleksem dezinformacyjnym rządu. Nikt nie miał czasu, by czytać te artykuły, ale wszyscy dobrze wiedzieli, co pisać. Trollom nakazano siać zamęt wokół tego, kto naprawdę stoi za morderstwem: Ukraińcy, Czeczeni, Amerykanie? Agencja Badań Internetu, której związki z Kremlem były celowo zatarte, sama z kolei zacierała związki Kremla z morderstwem.

W dzień Ludmiła przyglądała się, jak trolle nadmuchują fałszywą rzeczywistość. Wieczorami wracała do domu z nadzieją, że pracę zostawi w pracy, ale zamiast tego słyszała, jak bliscy i znajomi powtarzają cytaty z tekstów produkowanych masowo na farmie. Ludzie, którzy uważali się za wystarczająco wprawionych w boju, by zobojętnieć na zalew treści z telewizji, wciąż zdawali się podatni na przekaz z mediów społecznościowych, który wpełzał w najbardziej osobiste przestrzenie online i zewsząd ich otaczał, wplatając się w tkaninę życia.

Ludmiła spędziła na farmie dwa i pół miesiąca. Potem, tak jak planowała, przekazała materiały gazetom. Opublikowano je z dopiskiem „Anonim”. Następnego dnia przyszła rano do pracy, a komentatorzy już pracowali nad podważaniem wiarygodności materiału, który przekazała mediom. „Nie istnieją żadne farmy trolli – pisały trolle – to wszystko sfabrykowali opłaceni pismacy”. Kierownictwo na farmie już sprawdzało monitoring, by dowiedzieć się, kto stoi za przeciekiem. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim odkryją, co zrobiła.

Odeszła z farmy. Postanowiła też, że publicznie przyzna się do infiltracji. Chciała dawać wywiady o tym, co tam widziała, prowadzić kampanię, by doprowadzić do zamknięcia tego miejsca. Tego nie mogła robić jako „Anonim”. Udzieliła dziesiątek wywiadów. Pokazywała prezentacje na całym świecie.Farma zwróciła się przeciwko niej. W komentarzach i postach twierdzono, że jest seksualną dewiantką, szpiegiem, zdrajczynią. Jej bliscy odbierali telefony i słyszeli w słuchawce, że za takie rzeczy ludzie często giną.

Ludmiła próbowała skontaktować się ze Stasem, tym współautorem bloga Cantadory, z którym zdążyła się polubić, ale on tylko wysyłał jej gorzkie wiadomości pełne przekleństw. Zasmuciło ją to: wiedziała, że Stas nienawidził farmy i miała nadzieję, że zrozumie jej misję.

Ludmiła liczyła na to, że demaskując działania ABI, wywoła oburzenie wystarczające, by doprowadzić do jej likwidacji; że wstrząśnie ludźmi, którzy zobaczą, jak ABI nimi manipuluje, a pracujących tam wstyd zmusi do odejścia z pracy. Większość ludzi, których poznała na farmie, to nie były żadne potwory. Pracowali tam dalej, ponieważ nie wiązało się z tym żadne większe piętno społeczne.

Jednak zamiast wydawać okrzyki sprzeciwu, wielu ludzi, w tym działacze tacy jak ona, tylko wzruszyło ramionami na te rewelacje. To jeszcze bardziej ją przeraziło. Produkowane przez farmę kłamstwa stały się rzeczywistością, a samo jej istnienie uważano za coś normalnego.

W końcu groźby śmierci i nękanie doprowadziły Ludmiłę do takiego stanu, że zaczęła mieć ataki paniki i poszła do psychoterapeuty. Ten cierpliwie jej wysłuchał, pokiwał głową, a potem zapytał, dlaczego chciała w ten sposób walczyć z państwem – czy była jakimś sprzedawczykiem? Wzburzona, poszła do kolejnego lekarza. On powiedział jej to samo. Miała wrażenie, że stan umysłu utwierdzany przez fabrykę trolli dosłownie przeniknął do podświadomości całego kraju. Opuściła mury farmy tylko po to, by odkryć, że wszędzie pozostaje w zamknięciu.

Peter Pomeranstev, To nie jest propaganda, przeł. Aleksandra Paszkowska, Krytyka Polityczna

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną