Chociaż Agencja Badań Internetu globalną niesławą okryła się przez swoją operację amerykańską, zajmuje się głównie atakowaniem opozycji w kraju. Ludmiła Sawczuk, kobieta młoda i dość filigranowa, już w 2015 roku zinfiltrowała ABI w Petersburgu, chcąc zebrać wystarczająco dużo dowodów, by doprowadzić do jej zamknięcia. Na Ludmiłę natknąłem się najpierw w Europie, a potem w Stanach Zjednoczonych podczas jej długiej samotnej kampanii, by zatrzymać działalność farm trolli.
Ludmiła przypomina mi innych działaczy, których wcześniej widywałem w Rosji. Ponieważ państwo doprowadziło do zniszczenia tak wielu organizacji społeczeństwa obywatelskiego, aktywiści ci mogą wykonywać bardzo różne zawody: dziennikarzy, małych przedsiębiorców, pracowników organizacji charytatywnych; mogą też często zmieniać pracę. Kiedy googluję nazwisko Ludmiły, zauważam, że zachodni dziennikarze mają problem z jej opisaniem. Nazywają ją ekolożką, dziennikarką, działaczką internetową, dysydentką… W pewnym sensie to wszystko prawda. (...)
Pewnego dnia w styczniu 2015 roku dawna koleżanka z pracy, dziennikarka, zapytała Ludmiłę, czy chciałaby dołączyć do pewnego projektu „ku chwale ojczyzny”. Do Ludmiły dotarło, że chodzi o farmę trolli. Koleżanka budowała zespół „do projektów specjalnych” i potrzebowała dobrze piszących osób. Może Ludmiła chciałaby przyjść na rozmowę?
Oto nadarzyła się sposobność, by zobaczyć, jak tak naprawdę funkcjonuje farma trolli. Ludmiła zmówiła się z dziennikarzami gazet „Moj Rajon” i „Nowaja Gazieta”, dwóch ostatnich niezależnych redakcji Rosji. Ona miała przeniknąć do farmy trolli, sfilmować i zebrać dowody na to, jak wszystko tam działa, a oni – opublikować te dowody.
Biuro mieściło się w nowym, czteropiętrowym budynku.