Pesymiści i malkontenci niejednokrotnie wróżyli Annie Lennox porażkę. Najpierw, po rozwiązaniu Eurythmics, mówiono, że sama Annie bez Davida Stewarta nie poradzi sobie na rynku. Wydana w 1992 r. znakomita solowa płyta „Diva” totalnie zaprzeczyła takim opiniom, tym bardziej że Annie sama napisała większość zamieszczonych tam piosenek. Ale czarnowidze nie uspokoili się.
Nieudane małżeństwa artystki wróżyły ich zdaniem jak najgorzej, a długie przerwy między jedną płytą a następną miały spowodować, że starzy fani o Annie Lennox zapomną, a młodzi w pogoni za modą zwrócą się ku nowszym gwiazdom. Nie przejmując się tymi opiniami odczekała cztery lata po wydaniu albumu „Bare” i dopiero kilka tygodni temu przedstawiła swoje nowe dzieło „Songs of Mass Destruction”.
To świetna płyta i miłośnicy talentu artystki nie będą zawiedzeni. A co do tych kierujących się modą młodych – niech posłuchają tej płyty. Zobaczą, czym różni się zawodowe tworzenie muzyki rozrywkowej od komputerowo kreowanej konfekcji muzycznej jednorazowego użytku.
Annie Lennox, Songs of Mass Destruction, Sony/BMG 2007