Nudny koniec świata
Recenzja spektaklu: „Koniec świata w Breslau”, reż. Agnieszka Olsten
Ponad trzy godziny to dla reżyserki Agnieszki Olsten zbyt mało, by rzetelnie opowiedzieć fabułę kryminału retro Marka Krajewskiego czy skonstruować wiarygodne psychologicznie postaci. Zamiast tego mamy pretensjonalne wizje okrucieństwa i przemocy, opatrzone gry z popkulturą i żenujące, nic niewnoszące do spektaklu interakcje z widzami (wyciąganie na scenę, by wcielili się w tłum imprezowiczów czy wysyłanie po kwiaty). Pod wielkim napisem „Breslau”, w wysmakowanej scenografii Olafa Brzeskiego, toczy się śledztwo w sprawie trupów z doczepionymi kartkami z kalendarza. Toczy się niemrawo, bo radcę kryminalnego Eberharda Mocka (Konrad Imiela) bardziej niż praca pochłaniają problemy z bratankiem, z młodą, wiecznie roznegliżowaną i rozerotyzowaną żoną (Pola Błasik), impotencja, obsesja spłodzenia potomka, alkoholizm i wybuchy agresji. W tle burdelowo-kokainowy Wrocław epoki międzywojnia, a całość kończy pretensjonalna i wyświechtana wizja nadchodzącego Jeszcze-Większego-Zła, czyli faszyzmu.
Koniec świata w Breslau, według powieści Marka Krajewskiego, reż. Agnieszka Olsten, Wrocławski Teatr Współczesny