Zapadał się w śniegu ponad pas. Widoczność spadła do zera. Wreszcie usiadł na skale i pół godziny czekał na poprawę pogody. Tuż obok zeszła lawina. Po godz. 13 był na 8 tys. m. Na szczycie Sziszapangmy Centralnej zapiął narty. I nie odpinając ich, z krótką przerwą na zabranie bagażu w pośrednim obozie, zjechał w 80 minut do położonego prawie 3 tys. m niżej Ice Fall. Dokonując pierwszego polskiego ciągłego zjazdu narciarskiego z ośmiotysięcznika. 2 października 2013 r. Polska, zainteresowana od czasów Kukuczki himalajskimi wyczynami, poznała nowego górskiego bohatera Andrzeja Bargiela.
Narciarz z piłkarskiej drużyny
„Przyszedłem na świat 18 kwietnia 1988 r. w Łętowni, nieopodal Jordanowa. Jestem dziewiątym spośród jedenaściorga dzieci Marii i Józefa Bargielów. Od małego rozsadzała mnie energia” – przedstawia się na stronie internetowej. Wioska, w której się wychowywał, leży na granicy Beskidu Wyspowego i Makowskiego. Na horyzoncie rysuje się Babia Góra. Mniejsze górki otaczają całą Łętownię, w której Bargielowie prowadzą do dziś gospodarstwo. Dzieci pomagały od małego w gospodarstwie, a w wolnych chwilach rozpierzchały się po tych górkach.
Już w wieku 9 lat Andrzej robi interes, który zaważy na jego przyszłości. Za paletki do tenisa stołowego i dorzucony z ciężkim sercem scyzoryk dostaje pierwsze narty. Są drewniane, mają plastikowe ślizgi, przykręcane metalowe krawędzie i... prawie 2 m długości. Sprzęt jest prehistoryczny, ma ze 40 lat, ale radość jest tak wielka, że chłopak nie może spać w nocy. Do tego dochodzą buty – stały element legendy o początkach wszelakich wielkich narciarzy, Goldbergerów i Małyszów – dużo za duże.