Zaplanowany na 12 rund pojedynek Krzysztofa Głowackiego z Łotyszem Mairisem Briedisem o mistrzostwo świata organizacji WBO w wadze junior ciężkiej odbył się 15 czerwca, ale formalnie rzecz biorąc, jeszcze się nie zakończył. Przynajmniej tak uważa Andrzej Wasilewski, promotor Głowackiego. W związku ze skandalicznym przebiegiem pojedynku, który Głowacki przegrał przez nokaut, Wasilewski złożył protest. Federacja WBO nie poczuwa się do odpowiedzialności i ceduje sprawę na lokalnego współorganizatora walki. A ten to łotewska federacja, twór z gatunku samozwańczych, niereagująca na próby kontaktu ze strony grupy Wasilewskiego Knockout Promotions. Pozostaje dochodzenie swoich praw na drodze sądowej – trwa rozeznanie, czy na gruncie łotewskiego prawa jest to w ogóle możliwe.
Polski obóz czuje się pokrzywdzony przez błędy, jakich miał się dopuścić arbiter ringowy Robert Byrd. Najpierw, gdy Briedis uderzył Głowackiego łokciem w szczękę po komendzie stop (wcześniej Polak zadał rywalowi cios w tył głowy), odjął Łotyszowi jeden punkt zamiast dwóch, jak należałoby za faul z premedytacją. Następnie ponaglał leżącego na deskach Głowackiego do kontynuowania walki (– Powinien odesłać go do narożnika i dać mu dwie, trzy minuty na dojście do siebie – uważa Andrzej Wasilewski). Najgorsze jednak stało się pod koniec tej samej rundy – sędzia Byrd nie zakończył jej, mimo że brzmiał gong. Walka trwała dalej niemal przez 10 sekund, na ring wbiegł trener Briedisa, oszołomiony po uderzeniu łokciem Głowacki przyjął kolejne potężne ciosy i padł na deski. Wyszedł do trzeciej rundy zamroczony; nokaut był kwestią sekund.
Sędzie nie reagował
O przebiegu walki i pracy sędziego Byrda nie wypowie się żaden jego polski kolega po fachu. Nie wypada – solidarność branżowa.