Analiza tajnych jeszcze do niedawna dokumentów pokazuje, że czarnobylska tragedia sprzed czternastu lat niemal musiała się wydarzyć. W raporcie KGB z 21 lutego 1979 r. „o zaniedbaniach podczas budowy elektrowni czarnobylskiej” czytamy, że „w trakcie budowy drugiego bloku czarnobylskiej elektrowni atomowej mają miejsce fakty nieprzestrzegania projektów, jak również narusza się technologię prowadzenia prac budowlanych i montażowych, co może doprowadzić do awarii i nieszczęśliwych wypadków”. Raport wspomina o betonie złej jakości i kłopotach z jego dostawami, co powodowało wylewanie fundamentów na raty i ich pękanie; o licznych wypadkach przy pracy.
Opracowanie nie przeraziło kremlowskich władców. Budowę kontynuowano, zdecydowano też, by energię wytwarzał najbardziej niebezpieczny typ reaktorów jądrowych RBMK. Dlaczego? Bo można w nich produkować nie tylko elektryczność, ale również pluton, niezbędne wypełnienie ładunków jądrowych. Po raz pierwszy prognozy KGB spełniły się w 1983 r. – we wspomnianym II bloku roztopiła się jedna kaseta paliwowa. O wypadku nikogo nie poinformowano, reaktor po remoncie dalej pracował. Milczenie okrywało również inne wypadki w elektrowniach z reaktorami RBMK, jak choćby dwie awarie w Sosnowym Borze koło Leningradu.
26 kwietnia 1986 r. nastąpiła katastrofa, której nie dało się ukryć. Zanim się o niej dowiedzieli mieszkańcy Związku Radzieckiego, radioaktywna chmura dotarła na zachód Europy. Przez wiele godzin po wypadku dyrektor elektrowni słał do Moskwy meldunki, że nic specjalnego się nie stało, a promieniowanie utrzymuje się w normie.