Marcin Rotkiewicz: – Ten rysunek za panem to chyba projekt samolotu bezzałogowego?
Andrzej Frydrychewicz: – Tak, przygotowujemy na Politechnice Warszawskiej całą rodzinę takich maszyn.
Dla armii?
Raczej dla Straży Granicznej, służb morskich – aby kontrolować, czy statki nie wylewają czegoś do morza, jak również do patrolowania lasów, rurociągów i monitorowania linii wysokiego napięcia. Samoloty te będą mogły latać 20 godzin bez przerwy. Mamy już chętnych na ich produkcję.
Polskie wojsko interesuje się tymi projektami?
Nie bardzo. Woli kupować za granicą. Najlepsi pod tym względem są Izraelczycy. Postawili na samoloty bezzałogowe już w latach 70., zwłaszcza na rozwój elektroniki do nich. Produkują całą gamę świetnych maszyn: od małych, rozpoznawczych, wyrzucanych z ręki przez żołnierza i wyposażonych w kamerę (używano ich m.in. podczas wojny w Zatoce Perskiej), po duże, uzbrojone w rakiety.
Byłby pan w stanie zaprojektować coś konkurencyjnego?
Oczywiście. Mam tu rysunek samolotu o udźwigu 70 kg. To odpowiednik amerykańsko-izraelskiego Huntera, którego kilka sztuk nasze wojsko kupiło dla misji w Afganistanie.
A moglibyśmy wyprodukować takie bezzałogowe samoloty jak Predator, używany przez Amerykanów od Bałkanów po Afganistan?
Pewnie, że tak, choć awionikę trzeba by kupić od firm np. izraelskich. Ale nasze maszyny mimo to byłyby sporo tańsze.
Naprawdę nie da się zachęcić do tych pomysłów polskiej armii? Przecież na zaprojektowanych przez pana w latach 80. Orlikach do dziś szkolą się piloci wojskowi!