W zabrzańskiej Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii nie tracą entuzjazmu. Nie przejmują się nawet tym, że nazwa rządowego programu „Polskie Sztuczne Serce” może wprowadzać w błąd. Sugeruje bowiem, że jedynym celem, na który fundacja od 20 lat zbiera pieniądze, jest stworzenie prototypu całkowicie wszczepialnej protezy. Otóż nie! W tutejszym ośrodku naukowo-badawczym powstaje cała rodzina urządzeń, które już z powodzeniem wykorzystują polskie kliniki kardiochirurgiczne. Niedługo powstaną jeszcze lepsze, choć nadal nie będzie to sztuczne serce.
– Tej idei nie tracimy z horyzontu – zastrzega Roman Kustosz, kierownik Pracowni Sztucznego Serca. – Ale reagujemy na rozwój medycyny w leczeniu niewydolności serca. Nie byłoby tego postępu bez stosowania mechanicznych protez.
Nie wiadomo, kto pierwszy wpadł na pomysł, aby naturalne serce człowieka zastąpić wszczepialnym urządzeniem. Czy był to francuski lekarz wojskowy Julien de la Mettrie, który już w połowie XVIII w. ogłosił swoje dzieło „L’homme machine” („Człowiek maszyna”)? Ludzkie serce wydawało mu się tak nieskomplikowaną maszynerią, że próbował ją wykonać w przydomowym warsztacie. Czy może stało się to dopiero w 1957 r., gdy w Cleveland Clinic w USA zastąpiono serce psa sterowaną pneumatycznie pompą z polichlorku winylu?
25 lat później podobne eksperymenty rozpoczęto u ludzi. Były to jednak czasy, gdy nie znano leków zapobiegających niewydolności, nie potrafiono hodować ludzkich komórek, które można przenieść w miejsce chorej tkanki, nie zdawano też sobie sprawy ze wszystkich korzyści protez wspomagających serce, jakie zaczęto stosować pod koniec XX w. Wtedy wszczepiano je tylko po to, by pacjent mógł dotrwać do czasu znalezienia dawcy zdrowego narządu.