Nadchodzi szczyt sezonu grzybobrania, a to oznacza, że w ośrodkach leczenia ostrych zatruć znów przybędzie pacjentów. Są to najczęściej ludzie od wielu lat zbierający grzyby, którym wydaje się, że wiedzą na ich temat już wszystko.
W ubiegłym roku cały kraj na bieżąco śledził w mediach historię zatrutego muchomorem 6-letniego Tomka, którego udało się w końcu uratować dzięki dwukrotnemu przeszczepowi wątroby. Ale przypadek ten nie podziałał trzeźwiąco. – Do końca września mieliśmy dwukrotnie więcej zgłoszeń podobnych zatruć niż w poprzednich latach – informuje dr Piotr Burda, krajowy konsultant w dziedzinie toksykologii klinicznej. Nie ma ogólnopolskiego rejestru, więc dr Burda sam stara się zbierać dane. – W ciągu sześciu tygodni ubiegłego roku doliczyłem się 30 poważnych zatruć muchomorem sromotnikowym. Wiele innych umyka statystyce.
W rekordowych latach zatruwa się w Polsce grzybami nawet 700 osób – 50 umiera. Przeważnie jednak występują dolegliwości przypominające łagodną niestrawność: bóle brzucha, nudności, biegunki – wynikające z niewłaściwego przechowywania grzybów jadalnych (na przykład w foliowych torebkach), niedokładnego oczyszczenia, niedogotowania. – Grzyby są ciężkostrawne – przypomina dr Burda, który tak jak wielu innych toksykologów, obcujących na co dzień z zagorzałymi amatorami grzybobrań, już w pierwszym roku swojej pracy przestał je jeść. – No, poza pieczarkami i borowikami, które rosną na mojej prywatnej działce – wyznaje.
Nigdy się nie zdarzyło, by zerwał grzyb mały, niedojrzały, u którego nie wykształciły się jeszcze cechy pozwalające go zidentyfikować. Nigdy nie wziąłby do ust, poza pieczarką ze sklepu, grzyba mającego pod kapeluszem blaszki.