Zmierzch epoki samochodowej zapowiedział niedawno brytyjski dziennik „Guardian”. W ciągu niespełna dwóch dekad odsetek osób w wieku 17–20 lat mających prawo jazdy zmalał z 48 do 35 proc. Samochód już dawno stracił w społeczeństwie zurbanizowanym swą pierwotną użyteczność – wolność podróżowania zamieniła się w piekło tkwienia w korkach. Dziś jednak, przynajmniej w Wielkiej Brytanii, samochód traci na znaczeniu jako oznaka statusu i symbol prestiżu. Dla młodych ważniejsze są, relacjonuje „Guardian” badania socjologów, najnowsze gadżety elektroniczne, a wśród nich smartfon z dostępem do Internetu.
Brytyjscy socjologowie John Urry i Kingsley Dennis w książce „After the Car”, opublikowanej w 2009 r., przekonują, że mamy do czynienia z „deprywatyzacją samochodu” i jest to kluczowy element budowy nowej cywilizacji postsamochodowej. Nowa epoka nie oznacza wcale zmierzchu samochodu jako jednego ze środków transportu. Samochód nie będzie jednak w niej przedmiotem irracjonalnego kultu i ośrodkiem najbardziej marnotrawnych praktyk, jakie ludzkość kiedykolwiek wymyśliła.
Ukryte koszty motoryzacji
Urry i Dennis piszą, że gdyby przedstawiciele jakiejś pozaziemskiej cywilizacji zainteresowali się Ziemią, to szybko doszliby do wniosku, że samochód jest najważniejszą formą życia. W ciągu stulecia automobilowej przygody wokół auta rozwinął się „złożony, autonomiczny, samoodtwarzający system” podporządkowujący sobie bezwzględnie inne sfery życia i przestrzeni społecznej – od polityki międzynarodowej, której głównym motywem jest dostęp do ropy naftowej, po zarządzanie przestrzenią publiczną, której kolejne połacie w miastach i poza nimi wyrywane są pod potrzeby ruchu kołowego.