Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Jak w zdrowiu przetrwać zimę

Dlaczego ciepły styczeń nie jest dla naszego organizmu zbyt korzystny? Co zrobić, by zimowy urlop przysporzył nam energii, a nie kontuzji? Zmobilizuj rodzinę do spacerów, przypnij narty lub łyżwy, ale wcześniej przeczytaj nasz poradnik.

Przez tysiące lat naszą aktywność życiową regulował cykl pór roku: latem wstawano wcześniej, dłużej pracowano, a zimą więcej czasu ludzie poświęcali na sen i odpoczynek. Naturalne światło stabilizowało pory dnia i dopóki nie pojawiła się elektryczność, trudniej było ingerować w zegar biologiczny. Cywilizacja miała to zmienić. Miała nam pomóc wyzwolić się z wielu narzuconych przez przyrodę ograniczeń.

Jednak nasze zachowania w dalszym ciągu kształtuje rytm pór roku: na zimę gromadzimy zapasy w spiżarni, kiedy jest zimno, lepiej przyswajamy wysokokaloryczny pokarm, trudniej wstaje się nam o świcie, gdy za oknem mrok. Ale sztuczne oświetlenie pozwala funkcjonować nocą, a elektryczne lub centralne ogrzewanie stwarza w pomieszczeniach namiastkę lata. Te różne wynalazki pozwalające wygodniej przeżyć w ciemności i niskiej temperaturze nie są jednak wyłącznie dobrodziejstwem dla naszego organizmu.

Odkąd większość dnia spędzamy przed telewizorami, komputerami i w samochodach, nie spalamy kalorii i tyjemy. Na pogorszenie naszej diety wpłynął przemysł spożywczy, który rafinuje cukier, wybiela mąkę i podsuwa tłuste przekąski. Kaloryfery i klimatyzacja wysuszają powietrze, które źle wpływa na śluzówkę zatok nosa i dróg oddechowych. Zamknięte okna i brak dopływu świeżego powietrza ułatwiają przenoszenie zarazków między ludźmi.

Strzeż się przegrzania

Dla obrony przed wszelkimi zagrożeniami ważna jest odporność organizmu. O tej porze roku zwracamy na nią szczególną uwagę, choć jest immanentnym czynnikiem naszego zdrowia przez okrągły rok, niezależnie od temperatury i aury. Jednak właśnie zimą przeżywamy apogeum przeziębień oraz rozmaitych infekcji górnych dróg oddechowych. I również od grudnia do lutego – o czym wie już mało kto – największa jest umieralność z powodu chorób układu krążenia.

Chronobiolodzy (eksperci analizujący zmiany w funkcjonowaniu organizmu w zależności od pór roku) tłumaczą to wzrostem ciśnienia oraz większym zagęszczeniem krwi, które prowadzi do powstawania zakrzepów (a więc sprzyja zawałom serca i udarom mózgu). Ich zdaniem to efekt „atawistycznego mechanizmu adaptacyjnego”, będącego ochroną przed spadkiem temperatury.

Co ciekawe, badania porównawcze nad wpływem zimna na umieralność w Europie wykazały, że odsetek zgonów podczas zimy jest na naszym kontynencie wyższy w krajach o cieplejszym klimacie niż pod kołem podbiegunowym, gdzie mieszkańcy potrafią się lepiej przygotować do sezonu zimowego. Wiedzą, na co mogą sobie pozwolić, gdy za oknem 30-stopniowe mrozy, poza tym ich organizm łagodniej znosi surowe warunki, do których genetycznie jest przyzwyczajony. Np. na gwałtowny spadek temperatury układ autonomiczny Eskimosa nie zareaguje raptownym skurczem naczyń krwionośnych i wzrostem ciśnienia krwi, co może przytrafić się mieszkańcowi z południa Europy. Ten sam mechanizm kurczy małe oskrzeliki w płucach (na pewno zauważyliście, z jakim trudem łapie się powietrze na silnym mrozie). Pod wpływem niskiej temperatury następuje również zwiększony wyrzut do krwi hormonów kory nadnerczy, które tłumią reakcje immunologiczne, a więc obniżają naturalną odporność.

Jak w takich warunkach czują się bakterie i wirusy? Dr hab. Katarzyna Dzierżanowska-Fangrat, kierownik Zakładu Mikrobiologii i Immunologii Klinicznej Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, wątpi w ludowe przekonania o „wybijaniu zarazków na mrozie”: – Przecież do celów naukowych przechowujemy drobnoustroje w temperaturze minus 70 stopni Celsjusza i one świetnie w zamrażalkach przeżywają – argumentuje.

Naukowcy są raczej zgodni, że nie ma takiej pogody, w której bakcyle czułyby się niemrawo. W jakich zimowych warunkach nasz układ odporności bywa wystawiany na najcięższą próbę?

Przestrzegam przed silnym wyziębieniem, bo to zawsze stres dla organizmu – mówi dr hab. Dzierżanowska-Fangrat. Ten sam szok termiczny, który zwęża naczynia wieńcowe stymulując wzrost ciśnienia, może także osłabić nasz układ immunologiczny. Trudniej mu także sprostać wyzwaniom, gdy pojawiają się gwałtowne różnice temperatur: wracasz ze spaceru na mrozie do ciepłego domu i nie dbasz o to, by się nie przegrzać. Z tego powodu ludzie przeziębiają się w sklepach, urzędach, komunikacji miejskiej – wychłodzony na dworze organizm dość szybko zaczyna się pocić, a najczęściej nie ma warunków, by zdjąć z siebie ciepłą kurtkę. Inna sprawa, że łatwiej wtedy narazić się na przeciąg, a to także nie wróży niczego dobrego.

Ja nawet mniej bałabym się mrozu niż chwilowego ocieplenia, bo wówczas nasze naturalne siły obronne są trochę słabsze, a wirusy bardziej aktywne – zauważa dr hab. Bożena Cukrowska, która w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka kieruje pracownią immunologii. Oto wyjaśnienie tego zjawiska: gdy za oknem mróz, wszystkie czynniki układu immunologicznego postawione są w stan gotowości; jakby wśród limfocytów, przeciwciał i innych komórek przygotowanych do odparcia ataku zarazków obowiązywała powszechna mobilizacja. Gdy nadchodzi odwilż, zastępy naszych obrońców czują się jakby zmęczone tym ciągłym wyczekiwaniem, słabną, a wtedy drobnoustroje zrywają się do ataku. – Nie jest to oczywiście jedyny mechanizm decydujący o częstszych o tej porze infekcjach – zastrzega dr Cukrowskaa – ale łatwy do przewidzenia. Dlatego wolę zimy bez nagłych wahań temperatury i anomalii pogodowych.

Staw czoła zarazkom

Skąd w Polsce to zamiłowanie do ciepła i przegrzewania organizmu? – Dzieci w Szwajcarii i Skandynawii dużo rzadziej zapadają na katary, gdyż bez względu na deszcz i śnieg wyprowadza się je codziennie na spacery – mówi dr hab. Katarzyna Dzierżanowska-Fangrat. – U nas obowiązuje filozofia, że od listopada do marca najbezpieczniej przetrwać w zamkniętym domu. To całkowicie błędne rozumowanie.

Pobyt na dworze hartuje organizm dziecka. A im lepiej przygotujemy w dzieciństwie układ immunologiczny do wypełniania swoich zadań – a więc m.in. walki z zarazkami – tym lepiej będzie nam służył w dorosłym życiu. Podczas ataku wirusa grypy o słynnym kryptonimie A/H1N1 (2009–10) największą odporność wykazywały osoby po 60 roku życia. Prawdopodobnie dlatego, że poprzez wieloletnią styczność z różnymi typami zarazka zachowały w sobie ślady przeciwciał potrafiących pokonać mutanta. – I na tym właśnie polega dobra odporność – pointuje dr hab. Bożena Cukrowska. – To umiejętność odróżniania obcego od swego. Dopiero na drugim miejscu postawiłabym niszczenie zarazków.

Codziennie wystawiamy się na atak rozmaitych bakcyli. Jednak nie zdajemy sobie z tego sprawy, gdyż zaraz po tym, jak wnikną do organizmu, limfocyty i przeciwciała szybko je unieszkodliwiają. Najpierw jednak muszą zarazki namierzyć i ustalić, czy rzeczywiście są niebezpieczne. Tę zręczność układu immunologicznego dziedziczymy w genach, ale wiele zależy od czynników środowiskowych – stopniowego oswajania się z tysiącami drobnoustrojów, które zasiedlają nasz przewód pokarmowy, śluzówki dróg oddechowych, układ moczowy, skórę. Dorośli ludzie noszą w sobie (i na sobie) ok. 2 kg bakterii!

Życie w zaduchu nigdy nie nauczy układu immunologicznego rozpoznawania wrogów – pozostanie uśpiony i nieprzygotowany do walki z wirusami i bakteriami. Niewietrzone zimą mieszkania oraz sale przedszkoli i szkół (w trosce, aby dzieci się nie przeziębiły) to w rzeczywistości inkubatory zarazków. Z łatwością przenoszą się z jednego organizmu na drugi, gdyż nie ma tam żadnej cyrkulacji świeżego powietrza. Oczywiście nikt nie radzi, aby otwierać zimą okna podczas lekcji lub posiłku – powinno się to zrobić jednak wtedy, gdy nikogo nie ma w pomieszczeniu. Ważne, by krążące wirusy (a wywołujących infekcje nosa, gardła i krtani jest aż 200 rodzajów) mogły wydostać się z naszego otoczenia.

Przed duchotą ostrzegają również laryngolodzy. Nasz nos i zatoki nie lubią, gdy temperatura w sypialni jest zbyt wysoka. Najlepiej, gdy wynosi ok. 18 stopni C. Niezdrowe są zarówno włączone kaloryfery (wysuszają powietrze), jak i klimatyzacja (zwłaszcza z dawno nieoczyszczanymi filtrami).

Hartuj się zdrowo

Największe znaczenie dla sprawnego układu odporności mają pierwsze dwa lata po naszym urodzeniu. Jednak podatność na infekcje zimowe zależy w dużej mierze od stylu życia prowadzonego przez okrągły rok. – Gdy rodzice codziennie wożą dzieci do szkoły samochodem, a w ferie wyjeżdżają z nimi w góry i bez żadnej adaptacji przeganiają po dworze, nie powinni się dziwić, że mogą wrócić do domu z katarem – ostrzega dr hab. Bożena Cukrowska. Ale od razu wyjaśnia, że nie chodzi o to, by zimowy wypoczynek znów spędzać przed telewizorem i reglamentować dostęp do świeżego powietrza. To raczej ostrzeżenie, aby po powrocie do domu z zimowiska nie wracać już do złych nawyków i choć godzinę dziennie poświęcić na rekreację na dworze.

Lekarze namawiają do hartowania – i nie jest to wcale babciny sposób na ochronę przed przeziębieniem, lecz potwierdzona naukowo metoda mobilizowania tzw. limfocytów NK (Natural Killers) oraz makrofagów, komórek naszej pierwszej linii obrony przed drobnoustrojami. Hartowanie ma jeden cel: osłabić wrażliwość na duże skoki temperatur, czyli to, czego organizm zimą najbardziej nie lubi. – Szczepienia chronią nas w sposób swoisty, co oznacza, że wzmacniają ochronę organizmu przed konkretnymi zarazkami, na przykład wirusem grypy – przypominają immunolodzy. – A hartowanie wzmacnia odporność nieswoistą, czyli tak mobilizuje układ odporności, by mógł szybko zwalczać wszystkie atakujące mikroby.

Wiemy już, że wychłodzenie ciała jest dla organizmu stresem i powoduje skurcz naczyń krwionośnych – tych wokół serca, ale też na skórze i w błonach śluzowych (na przykład w gardle lub w nosie). Niedokrwione tkanki zostają nagle odcięte od dopływu tlenu i komórek obronnych, co dla wirusów i bakterii stwarza doskonałe warunki rozwoju. U osób zahartowanych drobnoustroje nie mają tak lekkiego życia – skurcz naczyń trwa bowiem u nich krócej, szybko następuje rozkurcz tętniczek i wraz z dopływem krwi do tkanek nasila się aktywność układu immunologicznego.

Kto nie pomyślał o zahartowaniu wcześniej, a nie chce nabawić się przeziębienia podczas zimowego wypoczynku, nie powinien starać się uodparniać na zimno w przeddzień wyjazdu na ferie. To zadanie na długie tygodnie, by organizm miał czas na adaptację do chłodu. Zaczynamy od chodzenia w T-shircie lub negliżu po domu w temperaturze ok. 20–24 st. C, stopniowo co kilka dni zmniejszając ogrzewanie do 15–17 st. C (takie ćwiczenia można powtarzać pod prysznicem; uwaga: nie należy podczas kąpieli przekraczać dolnej granicy 18 st. C).

Po 3–4 tygodniach można hartowanie rozpocząć na świeżym powietrzu. Choć zimowy chłód do tego zniechęca, po pewnym czasie okaże się sprzymierzeńcem naszej odporności. Koniecznie trzeba jednak pamiętać, aby podczas godzinnego hartującego treningu mieć na sobie lekkie, przewiewne ubranie. A jak z tego naturalnego lekarstwa powinny korzystać osoby niezahartowane, których jest znakomita większość? Z umiarem – odpowiadają eksperci. Każda terapia nadmiernie obciążająca organizm może być groźna, więc również zimową aktywność sportową powinniśmy dawkować stopniowo, na miarę własnych możliwości (i odporności!).

Powinni o tym pamiętać nie tylko chorzy na serce, lecz również na cukrzycę (dłuższe przebywanie na mrozie należy traktować tak jak intensywny wysiłek fizyczny, co warto uwzględnić w przyjmowanych dawkach insuliny) oraz osoby dotknięte astmą i schorzeniami oddechowymi. Dla nich wyjście z ciepłego pomieszczenia na mróz może być szczególnie niebezpieczne, gdyż nagły kontakt z zimnym i suchym powietrzem stymuluje skurcz oskrzeli i wywołuje duszność. Nie oznacza to, że astmatycy mają się bać zimy i unikać rekreacji. Światowe rekomendacje leczenia tej choroby zalecają aktywność fizyczną jako element właściwego rozwoju układu oddechowego. Trzeba tylko pamiętać o wyborze odpowiedniej dyscypliny, co łatwiejsze latem, bo na liście bezpiecznych dla nich konkurencji sportowych jest żeglarstwo, surfing, skoki w dal i wzwyż, tenis, golf, siatkówka, koszykówka.

Wysiłek na zimnym i suchym powietrzu to dodatkowy czynnik wywołujący duszność – tłumaczy brak na tej liście narciarstwa lub łyżwiarstwa prof. Marek L. Kowalski, kierownik łódzkiej Kliniki Immunologii, Reumatologii i Astmy. – Ale gdy astma jest właściwie leczona i chory zaadaptuje się stopniowo do mrozu, nie ma przeciwwskazań do sportów zimowych.

Taka adaptacja polega np. na okręceniu szalika wokół ust i nosa, aby ogrzać strumień powietrza, zanim podrażni drogi oddechowe. Chronimy w ten sposób ściany oskrzeli, aby nie doszło do gwałtownego schłodzenia wyściełającego je nabłonka. W przeciwnym razie następuje raptowny skurcz naczyń krwionośnych, a po chwili rozkurcz, który uciska oskrzela i powoduje zwężenie ich światła. – Każdy chory przewlekle – z nadciśnieniem, cukrzycą, astmą – musi pamiętać o zabraniu na zimowisko leków, które na co dzień stosuje – przypomina prof. Kowalski. – Nie ma nic gorszego niż przerwa w kuracji, która często zdarza się zapominalskim. Zamiast wypoczęci i zdrowsi, wracają z urlopu z powikłaniami.

Chroń łąkotki i więzadła

O trudnych powrotach z zimowych ferii najwięcej mogą jednak opowiedzieć ortopedzi. – Sporty zimowe są bezpieczne, jeśli jesteśmy do nich dobrze przygotowani – przypomina dr Robert Śmigielski, specjalista ortopedii i traumatologii z Carolina Medical Center w Warszawie. Doświadczenie pokazuje, że najniebezpieczniejszą na stokach grupą amatorów narciarstwa są ci, którzy obiecują sobie, że będą korzystać tylko z małych górek, więc niepotrzebna jest im żadna zaprawa. – Tymczasem kontuzje w sporcie amatorskim to wynik nie tylko brawury, ale też braku przewidywania – ocenia dr Śmigielski. – Do większości urazów dochodzi pod koniec dnia, kiedy mięśnie są zmęczone. Głowa zachęca narciarza do kolejnego zjazdu, a nogi nie dają już rady. Osłabia się refleks, napięcie mięśniowe i o upadek nietrudno. Przygotowania do sezonu narciarskiego trzeba rozpocząć przynajmniej 2–3 tygodnie przed wyjazdem w góry. Chodzi o to, by mięśnie zaadaptować do wysiłku i postawy ciała, która jest inna niż podczas pracy i życia w mieście. Na nartach mięśnie ud oraz miednicy inaczej stabilizują naszą sylwetkę. Oczywiście ćwiczenia przygotowujące lepiej wykonywać w domu lub na siłowni pod okiem fizjoterapeuty, ale nawet proste przysiady lub pozycja w półprzysiadzie „na Małysza szykującego się do skoku” wystarczą, by przyzwyczaić nogi i biodra do nowych obciążeń. Taka zaprawa powinna trwać codziennie od kilkunastu do 30 minut.

Co mają zrobić ci, którzy już są na zimowisku lub wybierają się na narty za dwa dni, a nie pomyśleli o przygotowaniu kondycyjnym? – Nie ma co dawać rad, by nart nie zakładali, bo i tak nie posłuchają – racjonalnie przewiduje dr Śmigielski. – Lepiej przykazać, aby na początek wybrali łatwiejszą trasę i odpuścili sobie dwa ostatnie zjazdy – jeśli planują ich w ciągu dnia np. 10, niech poprzestaną na 8.

Warto też pamiętać o krótkiej rozgrzewce. Nie w domu, ale już na stoku, przed zapięciem nart. Cel jest prosty: pobudzić w mięśniach krążenie, aby stały się elastyczniejsze i lepiej kontrolowały ułożenie ciała. Zimny mięsień ma zwolniony czas reakcji. Wystarczą przysiady, podskoki, wymachy, krążenia bioder, ćwiczenia rozciągające uda i łydki (rozgrzewka nie powinna zmęczyć, lecz dostarczyć ciepło; uwaga: temperatura otoczenia nie wpływa na wychłodzenie mięśni, większym przeciwnikiem jest wiatr niż mróz).

Utrzymywanie ciepła to jedno z podstawowych zadań kombinezonu, a czy jest modny, to z tego punktu widzenia sprawa drugorzędna. Kask na głowie (czytaj też ramka na s. 68) oraz gogle mają chronić głowę przed urazami i oczy przed odblaskiem słońca. Prof. Marek Stankiewicz, okulista, ostrzega: – Odbicie ostrego światła od śniegu razi oczy, bo na białej powierzchni powstaje coś w rodzaju lustra. Może dojść do obrzęku i uszkodzenia rogówki związanego z działaniem ultrafioletu.

Nowoczesne buty narciarskie i wiązania zmniejszyły liczbę uszkodzeń stawu skokowego (okolice kostki są nadal w większym niebezpieczeństwie u łyżwiarzy i snowboardzistów), ale przysporzyły kontuzji kolan i bioder. Ortopedów to nie dziwi: jeśli stopa z nartą i butem tworzy monolit, obciążenia przenoszą się do wyżej położonych stawów. Niestety, narciarskie kontuzje w stawach biodrowych nie są wciąż rozpoznawane z należytą dokładnością, ponieważ nie manifestują się tak dotkliwie jak urazy kolan. A podczas przewrotek i koziołkowania dochodzi często do oderwania tzw. obrąbka, który jest elementem chrzęstnym stabilizującym od wewnątrz staw biodrowy.

Chciałbym obalić mit USG, które w Polsce uważane jest za najlepszą diagnostykę urazów w stawach, zwłaszcza kolanowych – mówi dr Robert Śmigielski. – Tymczasem to rentgen i rezonans weryfikują ultrasonografię, w której wiele zmian umyka, bo lekarz wykonujący badanie nie miał wprawnego oka lub mógł niedokładnie przyłożyć głowicę aparatu.

Badanie USG kolan jest tanie i krótkie (rezonans trwa ok. 1,5 godz.), ale było złotym standardem 20–10 lat temu. Okazuje się, że nie uwidacznia ono wewnętrznych struktur kolana tak dokładnie jak rezonans magnetyczny. Ortopedzi nie bez przyczyny nazywają kolano „koszmarem inżyniera”, choć laik mógłby je porównać z prymitywnym cepem: końce dwóch kijów (kość udowa i piszczel) połączone ze sobą kilkoma więzadłami (patrz rysunek obok). Całe bogactwo powiązanych ze sobą elementów kryje się jednak w środku, za rzepką, pomiędzy kośćmi. Aby kolano mogło się zginać, sprawne muszą być nie tylko wewnętrzne więzadła, lecz również łąkotki (chrzęstne amortyzatory), chrząstka stawowa, wszystkie przyczepy mięśni.

Łąkotki i więzadła krzyżowe przednie doznają podczas upadków narciarskich najczęstszych urazów – mówi dr Śmigielski, który w Carolina Medical Center kieruje oddziałem chirurgii kończyny dolnej i centrum urazów sportowych. – Trzeba je ratować na wszelkie sposoby, choć zszycie łąkotki lub zastąpienie jej implantem jest dużo trudniejsze niż wycięcie.

Podobnie rzecz się ma z więzadłami. Naciągnięte więzadło poboczne kolana może się samo zagoić, ale znajdujące się wewnątrz stawu więzadła krzyżowe – regulujące ruchy kolan przy każdym stawianym kroku – są słabo ukrwione. Bez tlenu i substancji odżywczych każda komórka naszego organizmu ma gorszy metabolizm – wolniej się regeneruje i szybciej zużywa. A zatem warto odtworzyć je (najczęściej przeszczepia się w zerwane miejsce fragment więzadła rzepki), a nie wmawiać sobie, że zagoi się samo i rozrusza. Pozostawienie kolana bez więzadeł lub łąkotek to wyraz bezradności lekarza. Jednak wielu zwłaszcza młodych narciarzy przekona się o tym dopiero po długim czasie, gdyż kolano bez sprawnego więzadła krzyżowego przedniego może funkcjonować do momentu, kiedy trzeba założyć protezę, ok. 10–15 lat.

Nie łam kości i psychiki

Najbezpieczniej byłoby w ogóle się na nartach nie przewracać, ale to przecież niemożliwe. Warto więc wiedzieć, jak robić to najostrożniej. – Zawsze na bok – radzi dr Śmigielski. Ryzykujemy stłuczeniem biodra lub barku, ale kombinezon może zamortyzować siłę upadku. Nie można natomiast siadać na tyłach nart, bo wysoki but wysuwa goleń ze stawu kolanowego i łatwiej uszkodzić więzadło krzyżowe przednie. Upadek na skręcone kolana (gdy stopa jest unieruchomiona w bucie, a obraca się sam tułów) też grozi zerwaniem tych więzadeł.

Po wywrotce, jeśli tylko czujesz w kolanie ból lub masz wrażenie, że zrobiło się w nim ciaśniej – lepiej nie kontynuować zjazdu ani samodzielnie nie schodzić ze stoku. Trzeba szybko zdjąć but i zastosować uniwersalną metodę pierwszej pomocy określaną przez Amerykanów kryptonimem RICE: obolały staw odciążyć (R – rest), przyłożyć przez materiał coś zimnego (Ice – lód), założyć bandaż elastyczny (C – compression), unieść nogę (E – elevation). A potem – czas na konsultację lekarską.

Taki to już zwyczaj, że wokół poszkodowanego zbiera się najczęściej gromada doradców: ja też tak miałem, poboli i przejdzie, tydzień wytrzymasz – opowiada dr Śmigielski. – Oczywiście nie po każdej kraksie trzeba pędzić do doktora, ale im bardziej boli, tym szybciej warto wszystko posprawdzać. Spuchnięty staw oznacza, że coś się w nim stało, bo obrzęk nie pojawiłby się bez przyczyny. Naciągnięcia więzadeł nikt nie zdiagnozuje sam, by móc to odróżnić od zerwania.

Trudno tuż przed feriami, a tym bardziej samym zjazdem narciarskim, w jakiś ekspresowy sposób wzmocnić stawy, by ustrzec się kontuzji. Rozmaite – chętnie przyjmowane przed sezonem – preparaty z mikroelementami nie zastąpią ćwiczeń czy zdrowej diety.

Słabsze stawy mają na przykład osoby z nadmiarem kwasu moczowego – kryształy tego związku pochodzące z bogatej w mięso, czekoladę i owoce morza diety odkładają się w ścięgnach i więzadłach.

U sportowców w stanach tej tzw. hiperurykemii dochodzi do częstszych zerwań mięśni. Odtrutką może być wypijanie dużej ilości wody z cytryną, ale wcześniej warto sprawdzić w laboratorium, czy rzeczywiście w naszym przypadku zawartość kwasu moczowego we krwi przekracza normę (u kobiet 2,4–5,7 mg/dl; u mężczyzn – 3,4–7,7 mg/dl; zawsze jednak porównujmy swój wynik ze wskazaniami podanymi na wydruku, bo zakres norm zależy od używanego sprzętu, metody oznaczania i stosowanych odczynników).

Dodatkową gwarancją na zdrowe przeżycie zimy i ferii jest oczywiście odpoczynek od codziennych trosk oraz zdrowy rozsądek. Należy być mu posłusznym niezależnie od tego, czy wychodzimy z domu na spacer, czy wybieramy się na narty.

Włóż kask!

Według obowiązujących od tego roku przepisów dzieci i młodzież do 16 roku życia muszą jeździć na nartach i deskach snowboardowych w kaskach. Dorosłym pozostawiono wolną rękę, ufając, że będą się kierować zdrowym rozsądkiem. Warto jednak zakładać kask niezależnie od wieku i swoich umiejętności, bo narciarz poruszający się po stoku jest jak motocyklista pędzący po autostradzie. I choć najczęściej narażone na urazy są stawy kolanowe (25 proc.), obrażenia głowy przytrafiają się aż w 14,6 proc. wypadków (dane Niemieckiego Związku Narciarskiego).

Nie trzeba wielkiej wyobraźni – choć niestety, właśnie jej najczęściej brakuje – by uzmysłowić sobie, na co narażamy nieosłoniętą głowę podczas zderzenia z twardym podłożem, konarem drzewa lub słupem: grożą nam wstrząśnienia lub stłuczenia mózgu i krwotoki śródczaszkowe. Konsekwencją tych obrażeń są nierzadko uszkodzenia wzroku (mało kto zdaje sobie sprawę, że narciarstwo to dyscyplina związana z największym ryzykiem urazów w obrębie tego narządu). Najbardziej zagrożoną grupą są dzieci i młodzież – ulegają urazom na nartach i snowboardzie od 3 do 5 razy częściej niż dorośli. Jednak gdy przytrafi się wypadek, a głowa nie jest właściwie chroniona – konsekwencje mogą być fatalne bez względu na wiek.

Polityka 03.2012 (2842) z dnia 18.01.2012; Nauka; s. 64
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną