Pragniemy wyrazić swój głęboki niepokój propozycją zlikwidowania specjalizacji z hipertensjologii. Jest ona niezrozumiała z medycznego i naukowego punktu widzenia, nie ma uzasadnienia merytorycznego i jest szkodliwa społecznie” – to początek długiego listu skierowanego do ministra zdrowia, pod którym podpisał się prof. Krzysztof Narkiewicz, krajowy konsultant ds. hipertensjologii, dziedziny zajmującej się leczeniem nadciśnienia tętniczego. – O planach dotyczących likwidacji specjalizacji, którą w ostatnich pięciu latach zdobyło dwustu lekarzy, a kolejnych stu jest w trakcie trzyletniego kształcenia, dowiedziałem się nie z Ministerstwa Zdrowia, lecz od szefowej Polskiego Towarzystwa Nadciśnienia Tętniczego – opowiada prof. Narkiewicz.
Prof. Krystyna Widecka, prezes Towarzystwa, zadzwoniła do niego, gdy na internetowej stronie resortu znalazła komunikat o projekcie nowego rozporządzenia. Choć konsultanci krajowi są de facto urzędnikami ministra i jego doradcami, prof. Narkiewicz nie miał pojęcia, dlaczego ta specjalność ma wypaść z listy. W uzasadnieniu projektu znalazł enigmatyczne zdanie, że o skreśleniu zadecydowały „kontrowersje towarzyszące utworzeniu tej specjalizacji oraz opinie o braku zasadności funkcjonowania”. Bez żadnych konkretów.
Polityka czy racjonalizacja
– Tak ujął to na piśmie jakiś urzędnik, a jego zwierzchnicy nie uznali za stosowne, by tę myśl rozwinąć – słyszę w ministerstwie. Już od lipca, kiedy resortem kierowała Ewa Kopacz, przymierzano się do modyfikacji listy specjalizacji (jest na niej 77 pozycji – 68 specjalizacji lekarskich i 9 dentystycznych). Procedurę wprowadzania hipertensjologii do wykazu rozpoczął w 2003 r. Mariusz Łapiński, szef resortu zdrowia w rządzie SLD, jej dawny polityczny przeciwnik, jeden z pierwszych specjalistów w tej dziedzinie.