Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Tsunami zalało atom

Rok po Fukuszimie – czego nas nauczyła katastrofa?

Wybuch wodoru w jednym z reaktorów elektrowni Fukushima Daiichi 1. 16.03.2011. Wybuch wodoru w jednym z reaktorów elektrowni Fukushima Daiichi 1. 16.03.2011. Digital Globe / Wikipedia
Rok po katastrofie elektrowni atomowej w Fukuszimie opublikowano ważny raport dotyczący jej przyczyn i zaniedbań. Należy zrobić wszystko, by tę wiedzę wykorzystać.

O skutkach katastrofy elektrowni atomowej w Fukuszimie rok temu słuchał z uwagą cały świat. Niedziałający system awaryjnego chłodzenia reaktorów po ich wyłączeniu, spowodowanym trzęsieniem ziemi. Naruszenie struktury rdzenia reaktorów 1,2 i 3 oraz ich elementów paliwowych. Paliwo w zbiornikach ciśnieniowych – odsłonięte. Szereg wybuchów i pożarów w reaktorach (spowodowanych głównie wydzielaniem się wodoru z pary wodnej i jego zapłonem). Emisja substancji radioaktywnych do środowiska, a więc do atmosfery i przede wszystkim – do morza. Ewakuacja ludności z obszarów najbliższych elektrowni.

Dzisiaj już sytuacja została opanowana, ale ludzie ewakuowani z obszaru zagrożonego raczej do swoich domów nie wrócą. Miną dekady, zanim te tereny znów będzie można zasiedlić. Miesiąc temu, nowy premier Japonii – Yoshihiko Noda – oświadczył, że usuwanie skutków katastrofy, wraz z neutralizacją elektrowni Fukushima 1, potrwa 30 lat. Z 54 reaktorów działających na terenie całej Japonii pracują obecnie tylko dwa. Reszta jest zatrzymana – nie wiadomo na jak długo – lub wycofywana z eksploatacji.

Krytyczny raport

W rok po tych zatrważających wydarzeniach, w czasopiśmie Bulletin of the Atomic Scientists, wydawanym przez znane akademickie wydawnictwo SAGE Publications, ukazał się raport specjalnej japońskiej komisji śledczej, badającej przyczyny i przebieg katastrofy. Komisja, powołana przez Rebuild Japan Initiative Foundation, składa się z sześciu niezależnych uczonych, którymi kieruje znany japoński naukowiec Koichi Kitazawa, były prezes Japońskiej Agencji Nauki i Techniki.

Wynik raportu jest jednoznaczny – wszyscy, poczynając od budowniczych elektrowni oraz szefów konsorcjum, do którego Fukushima 1 należy, czyli Tokyo Electric Power Company (TEPCO), a kończąc na najważniejszych agencjach rządowych i samym premierze (był nim wówczas Naoto Kan) popełnili poważne błędy. Gdyby nie te błędy, do katastrofy w ogóle mogłoby nie dojść.

Gdy do niej jednak doszło, akcja ratownicza, zwłaszcza na początku, przebiegała źle, nie była odpowiednio przygotowana i koordynowana.

Naciski

Raport podkreśla niechlubną rolę premiera Japonii – Naoto Kana – który sekretnie wpływał na szefa Japońskiej Komisji d.s. Energetyki Jądrowej (AEC), by ten w miarę upływu wydarzeń i pogarszania się sytuacji w elektrowni brał pod uwagę – i kreślił – o wiele czarniejsze scenariusze, niżby to nakazywała prawidłowa ocena sytuacji i znajomość rzeczy. M.in. premier forsował przyjęcie planu ewakuacji wszystkich mieszkańców z obszaru do 170 km wokół elektrowni, a nawet z 30-milionowego Tokio. Nie jest do końca jasne, po co premier Kan to robił. Być może chodziło mu o wcześniejsze przygotowanie społeczeństwa japońskiego na najgorsze, które jeszcze faktycznie nie nastąpiło. Albo zależało mu na tym, by pokazać jak rząd efektywnie działa.

Zdaniem autorów raportu, z ewentualnością wystąpienia nagłego i dużego tsunami u wybrzeży wyspy Honsiu – a dokładniej na wybrzeżu Tohoku, na którym zbudowano elektrownię – należało się bezwzględnie liczyć. Wprawdzie ostatnie takie tsunami (Jogan Jishin) wystąpiło tam ponad tysiąc lat temu, ale to nie powinno usprawiedliwiać podejścia władz TEPCO, które uznawały takie niebezpieczeństwo za nieprawdopodobne, a rozważania na jego temat, za czysto akademickie. Agencje rządowe, które nadzorowały TEPCO, sugerowały firmie, by problemem tsunami się zająć, ale nie były to bezwarunkowe polecenia, a jedynie luźne sugestie.

Błąd za błędem

Za błędny uznano sam projekt elektrowni, z czterema reaktorami usytuowanymi bardzo blisko siebie. Kiedy tsunami zniszczyło generatory prądotwórcze, służące do awaryjnego chłodzenia reaktorów, prowadzący akcję ratunkową stanęli przed koniecznością natychmiastowego działania równocześnie w kilku miejscach. Mało tego – pracownicy, którzy przybywali na miejsce awarii, by ratować sytuację, nie wiedzieli, co robić. W rezultacie, na początkowym etapie akcji, musieli improwizować. System awaryjnego chłodzenia reaktorów nie był wcześniej testowany, a załoga nie przeszła odpowiednich szkoleń. O tym, że awaryjny system nie zadziała – ponieważ zostanie zniszczony falą tsunami – nikt nie śnił nawet w najczarniejszych snach.

W raporcie „dostaje się” też rządowym agencjom, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo, m.in. Agencji Bezpieczeństwa Nuklearnego i Przemysłowego. W Japonii działa (teoretycznie) specjalny system, który informuje rząd – gdy dochodzi do chemicznego lub radioaktywnego skażenia – co ma robić i jakie decyzje, na przykład dotyczące ewakuacji, podejmować. Podczas katastrofy, system ten w ogóle nie zadziałał. W rezultacie, społeczeństwo japońskie było błędnie informowane o zagrożeniu skażeniem radioaktywnym. Drogi system okazał się martwy.

Generalnie, najwięcej zarzutów w raporcie postawiono firmie TEPCO, lecz za winnych uznano też różne organizacje rządowe, a nawet samego premiera. Główny zarzut to budowanie usypiającego czujność mitu super-bezpiecznej energetyki jądrowej, którym karmiono społeczeństwo japońskie od dziesięcioleci.

Krajobraz po Fukuszimie

Ten mit upadł w Japonii nagle, w trakcie katastrofy, ale na całym świecie – już po niej – upadek ten ostudził entuzjazm wielu zwolenników technologii jądrowych. Kiedy w 1986 r. doszło do porównywalnej w skutkach katastrofy w Czarnobylu, wszyscy mówili, że winna była stara i mało zaawansowana konstrukcja sowieckiego reaktora, a poza tym niska kultura techniczna w ZSRR. Te argumenty, po części, pewnie można uznać za słuszne. W przypadku Fukuszimy do nieszczęścia doszło jednak w kraju, który jest w technicznej i gospodarczej czołówce świata.

Opustoszałe miasto Namie w prefekturze Fukushima. Zdjęcie z 12.04.2011 r.Steve Herman/Voice of AmericaOpustoszałe miasto Namie w prefekturze Fukushima. Zdjęcie z 12.04.2011 r.

W rezultacie, Niemcy, Szwajcaria i Belgia ogłosiły całkowite wycofanie się z energetyki jądrowej. Elektrownie jądrowe w tych krajach będą sukcesywnie zamykane. Nie powstanie też żadna nowa. Podobnie pewnie będzie we Włoszech, w których wstrzymano rozwój energetyki jądrowej – i zamknięto istniejące elektrownie – po Czarnobylu, a w lipcu 2011 r. 94 proc Włochów w referendum opowiedziało się za utrzymaniem moratorium. Włosi podtrzymali swoje „nie”. W innych krajach (USA, Wielka Brytania, Chiny, Rosja, Korea Południowa) takich zdecydowanych kroków nie poczyniono, ale atmosfera wokół energetyki jądrowej nie jest dobra. Na przykład w USA i w Wielkiej Brytanii nie przewiduje się dalszego wspierania i – co za tym idzie – dotowania przez władze centralne jądrowych inwestycji. Szwecja wycofała się z rozwijania energetyki jądrowej najwcześniej, bo już po katastrofie amerykańskiej elektrowni w Three Mile Island, w 1979 roku.

W rękach polityków

Oczywiście – są to głównie decyzje polityczne i wiele będzie zależeć od tego, czy bez energetyki jądrowej możliwy jest dalszy rozwój ekonomiczny danego kraju. Jednak coraz surowsze wymogi bezpieczeństwa będą powodowały podniesienie kosztów budowy nowych elektrowni w przyszłości, a więc stawiały pod znakiem zapytania opłacalność projektów. Budowa bardzo nowoczesnego, trzeciego bloku elektrowni jądrowej Olkiluoto w Finlandii już jest opóźniona o cztery lata, a jej budżet przekroczony o 60 proc. (czyli jakieś 2 mld euro).

Specjaliści z chicagowskiej firmy Exelon, która jest głównym amerykańskim dostawcą technologii energetyki jądrowej, szacują, że właśnie coraz surowsze względy bezpieczeństwa spowodują istotny wzrost kosztów uzyskania jednego kilowata energii w planowanych elektrowniach atomowych. Będzie to – ich zdaniem – w obiektach nowych około 12 centów za kWh. Tymczasem koszt energii pozyskanej w niskoemisyjnych elektrowniach tradycyjnych (głównie gazowych) oraz wiatrowych, a także już istniejących jądrowych, w najbliższych latach będzie się kształtował na poziomie od 3 do 11 centów za kWh.

Nie jest więc wcale wykluczone, że elektrownie jądrowe kiedyś podzielą los wahadłowców. Nie zrezygnujemy z nich ze względów technicznych – technicznie wciąż będą uchodzić za szczyt rozwoju – ale ekonomicznych. Będą, po prostu, coraz droższe, co wymuszą zdecydowanie surowsze względy bezpieczeństwa.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną