Tekst ukazał się w POLITYCE w 2012 r.
Większość społeczeństwa – według badań nawet 70 proc. – boi się genetycznie zmodyfikowanej żywności. I trudno się dziwić. Kto chciałby jeść mutanty: kukurydzę z genami skorpiona lub ziemniaki z DNA meduzy, skoro wokół tyle tradycyjnej i zdrowej polskiej żywności. Czy aby na pewno?
Nienaturalna selekcja
Zacznijmy od tego, że nie uprawia się dziś na świecie żadnych roślin z wszczepionymi genami skorpiona czy meduzy, choć tak można przeczytać m.in. w ulotkach organizacji Greenpeace. Zmodyfikowane soja, kukurydza czy rzepak mają w sobie wszczepione pojedyncze geny bakterii, uodparniające te rośliny na środki chwastobójcze lub niektóre żerujące na nich owady. Dodajmy też, że takie rośliny nie są mutantami.
Mutant to organizm, w którego materiale genetycznym nastąpiła przypadkowa zmiana (właśnie mutacja), np. spowodowana działaniem silnego promieniowania jonizującego (np. rentgenowskiego). Natomiast GMO są modyfikowane celowo, a ingerencja w DNA wywołuje konkretne efekty (np. odporność na owady czy wirusy). Nie ma też żadnych naukowych dowodów, by uprawiane obecnie tak zmodyfikowane rośliny miały być bardziej szkodliwe dla zdrowia czy środowiska naturalnego niż odmiany konwencjonalne lub ekologiczne.
Dlaczego zatem niektórzy tak głośno przeciw nim protestują? Jeden z głównych argumentów, który zawsze pada w trakcie dyskusji o GMO, wskazuje na niebezpieczeństwo wynikające z dokonywania zmian genetycznych. Jeśli np. do kukurydzy wstawi się gen bakterii, to narusza on ogromnie skomplikowaną i słabo poznaną siatkę powiązań pozostałych genów tej rośliny. Czyli taka ingerencja może wywołać nieprzewidywalne skutki, np. powstanie niepożądanych mutacji.