Cele są jasne: zatrzymać raka, Alzheimera, cukrzycę. A osiągnąć je można, dostosowując terapię do konkretnego przypadku i konkretnego człowieka, do jego indywidualnych cech określonych przez geny i środowisko. Co roku miliardy dolarów wydajemy na pokonanie schorzeń tak znanych, że niemal oswojonych. I tylko lakoniczne wzmianki, że znów „po długiej i ciężkiej chorobie” odszedł ktoś bliski lub, znany uświadamiają, że rak nie boi się nazwiska ani fortuny, a degeneracja neuronów jest w stanie pokonać największe umysły.
Ideałem terapii byłby program na komputer, tablet, a może smartfon. Mała aplikacja lub serwis internetowy, wszystko jedno. A w nim elektroniczny zapis tego, co mamy w sobie – archiwum naszych genów i matematyczny opis milionów logicznych połączeń pomiędzy nimi. Oczywiście musi być gdzieś przycisk START, najlepiej zielony. No więc startujemy.
Problemem nie są tajemnicze prawa fizyki rządzące światem ożywionym. Elektromagnetyzm, mechanikę czy teorię kwantów znamy dość dobrze już od lat. Te same prawa opisują wiązania chemiczne pomiędzy atomami w strukturze diamentu, jak i białka. Sęk tkwi w ogromnym stopniu skomplikowania zjawisk biologicznych. Wszystko zaczyna się od jednej maleńkiej komórki o średnicy około dziesiątej części milimetra. To w niej po zapłodnieniu znajdują się 23 pary chromosomów (od obojga rodziców) z upakowanym DNA – podwójną helisą z informacją. Po rozwinięciu komplet DNA od jednego rodzica mierzy trzy metry i zawiera trzy miliardy znaków – nukleotydów, z których każdy może przyjąć jedną z czterech wartości: A, C, G, T.