Marcin Rotkiewicz: – „Nie używam pojęcia sztuczna inteligencja (SI), ponieważ coś takiego nie istnieje” – powiedział pewien amerykański profesor zajmujący się budową samochodów robotów. Pan też nie wierzy w istnienie SI, choć się nią zajmuje?
Grzegorz J. Nalepa: – To zależy, jak zdefiniujemy to pojęcie. Początki SI, jako dziedziny badań naukowych, były rzeczywiście okresem wielkich nadziei i równie wielkich pieniędzy płynących z budżetów wojskowych. Bo SI narodziła się w połowie lat 50. ubiegłego wieku, a więc w czasach zimnej wojny, gdy kilku amerykańskich naukowców zebranych w Dartmouth College po raz pierwszy posłużyło się tą nazwą.
W latach 60. towarzyszyła jej euforia – udało się skonstruować systemy komputerowe robiące, jak się wówczas wydawało, zadziwiające rzeczy. To jednak nie trwało długo. Po pierwszej fascynacji przyszło rozczarowanie, a wraz z nim wyschła szeroka rzeka funduszy wojskowych. Hasło „sztuczna inteligencja” wręcz przestało być modne, a ludzie, którzy się nią zajmowali, zaczęli odnosić się do konkretnych narzędzi i np. mówić: „nie zajmujemy się SI, pracujemy nad sztucznymi sieciami neuronowymi”.
Czy można próbować tworzyć „sztuczną” inteligencję, jeśli nie potrafimy precyzyjnie określić, czym w ogóle jest inteligencja? W psychologii mamy kilkadziesiąt jej definicji…
To prawda. Powtórzę za jednym z podręczników SI: inteligencja to jest coś, co dużo łatwiej rozpoznajemy, niż definiujemy.
Jak zatem wybrnąć z tego kłopotu?
Niektórzy badacze SI uważali, że trzeba obserwować aktywność człowieka wymagającą inteligencji, czyli np.